czwartek, 19 grudnia 2013

Białas czarnuchowi wilkiem - Kamerdyner (reż. Lee Daniels, 2013)



Motyw rasizmu w kinie to temat rzeka. Co roku powstają filmy o tej tematyce, jednak trzeba przyznać, że największe oddziaływanie mają właśnie te wyprodukowane w Ameryce, jak np. Django czy Służące. Wśród największych oscarowych faworytów tego roku znajduje się film Steve’a McQueena pt. Zniewolony. 12 years a slave. Film ten skupia się bardziej na samym niewolnictwie niż na rasizmie, ale jego głównym bohaterem jest czarnoskóry mężczyzna (Chiwetel Ejiofor). Zniewolonego będziemy mogli obejrzeć w polskich kinach dopiero pod koniec stycznia, ale czuję, że będzie to naprawdę znakomity film. Jestem zaskoczony, że wśród nominacji do Złotych Globów zupełnie pominięto film, który chcę dla Was dzisiaj zrecenzować. Jest nim najnowsze dzieło Lee Danielsa – Kamerdyner. Na dobrą sprawę film ten posiada wszystkie cechy, które powinien posiadać film godny Oscara: traktuje o ważnych sprawach, ukazuje bardzo istotny element naszych dziejów, wskazuje na różnice i zmiany obyczajowe, jakie dokonały się w przeciągu kilku ostatnich lat. I co najważniejsze, bardzo porusza. 

W 1926 roku młody Cecil opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA, szukając szansy na lepsze życie. Wkrótce otrzyma niezwykły dar od losu. Zostanie kamerdynerem w Białym Domu, stając się naocznym świadkiem wydarzeń, które na zawsze zmienią oblicze współczesnego świata. Gdy kolejni prezydenci USA zmagają się ze skutkami zabójstwa Johna F. Kennedy'ego, Martina Luthera Kinga i kontrowersjami narosłymi wokół wojny w Wietnamie i afery Watergate, Cecil (Forest Whitaker) – wpierany przez kochającą żonę Glorię (Oprah Winfrey) – musi podjąć trudną walkę o dobro i szczęście rodziny, któremu na drodze stanie jego własne, bezgraniczne oddanie pracy (źródło: Filmweb.pl).

Twórca głośnych Hej, skarbie oraz Pokusy po raz kolejny udowadnia, że ma w kinie wiele do powiedzenia. I o ile w przypadku dwóch wymienionych wyżej tytułów Daniels stawiał bardziej na kontrowersję, o tyle w Kamerdynerze ukazuje kawał ciekawej historii, która zdarzyła się naprawdę. Tutaj nikt nie zachodzi w ciążę z członkiem rodziny (Hej, skarbie), a hollywoodzkie gwiazdy nie muszą grać dziwnych scen (jak np. Nicole Kidman sikająca na Zaca Efrona w Pokusie), żeby przyciągnąć widzów do kina. Jak widać, recepta na dobry film jest stosunkowo prosta – wystarczy postawić na prostotę i prawdę. Hm, tylko gdzie ten sukces? Przecież Hej, skarbie wygrało 2 Oscary, Nicole Kidman dostała nominację do Złotego Globu za Pokusę, a tymczasem o tegorocznym Kamerdynerze coś cichutko w kontekście nagród filmowych… Osobiście tego nie pojmuję, gdyż uważam, że z tych trzech filmów to właśnie ten ostatni zasługuje na same pochwały. Ok, koniec mojego biadolenia, przejdźmy do rzeczy…

Daniels mierzy się w Kamerdynerze z kilkoma problemami społecznymi. Na pierwszym planie dominuje oczywiście kwestia rasizmu i zmian obyczajowych, jakie dokonują się/mają się dokonać w ciągu kilku kolejnych lat w Ameryce. Ciężko doświadczony przez życie Cecil, tylko dzięki swej ogromnej skromności i pracowitości dostaje pracę kamerdynera w Białym Domu. Właśnie dzięki temu staje się naocznym świadkiem wielu historycznych wydarzeń, niezwykle istotnych dla takich jak on, czarnoskórych. W filmie jest kilka brutalnych scen, w czasie których autentycznie wstydziłem się za przedstawicieli rasy białej. Jednocześnie uświadomiłem sobie, jak niewiele czasu upłynęło od przedstawianych w filmie wydarzeń i wciąż nie mogę pojąć, skąd w ludziach bierze się tyle podłości. To niewyobrażalne, w jakich warunkach żyli dawniej Afroamerykanie i na myśl nasuwa się pytanie, co jeszcze zmieni się w ciągu kilkunastu kolejnych lat. Osobiście stawiam na przełom/rewolucję seksualną, która na dobrą sprawę już zaczęła się rozwijać (np. kwestia adopcji dzieci przez pary homoseksualne). Daniels ukazuje, jak wielką rolę w przemianach obyczajowych odgrywa bunt i walka o samego siebie. Kolejną ważną społecznie kwestią ukazaną w filmie jest różnica pokoleń i wynikające z niej odmienne spojrzenie na świat. 

Przyznam Wam się, że prawie zawsze przerażali mnie bohaterowie, w których wcielał się Forest Whitaker. Tymczasem postać odgrywana przez niego w Kamerdynerze emanuje tak wielką ilością ciepła, że momentami aż chce się go przytulić! Przez ekran przewija się cała fala znakomitych aktorów, w tym John Cusack, Jane Fonda, Terrence Howard, Lenny Kravitz, Robin Williams, Alan Rickman. Na największą uwagę zasługuje jednak pierwszoplanowa rola Foresta Whitakera oraz wcielającej się w rolę jego żony Oprah Winfrey. Film prezentuje bardzo dokładny portret psychologiczny głównego bohatera. Widzowie mają szansę zobaczyć, jak trudne może okazać się życie w zupełnie innych czasach. Postać Cecila jest doskonałym przykładem na to, że znacznie łatwiej dostosować się do panujących warunków (mimo, że są one tragicznie ciężkie), niż spróbować się odnaleźć w zupełnie nowym świecie. Właśnie w tym tkwi pies pogrzebany i właśnie ta kwestia jest główną przyczyną rodzinnego konfliktu między Cecilem a jego synem-buntownikiem, który nie godzi się na swój los i za wszelką cenę chce zmienić świat. Jakże poruszająca jest jedna ze scen finałowych, kiedy Cecil w końcu wyznaje swemu synowi, co leży mu na sercu. To niezwykłe, że obydwaj dożywają chwili, kiedy prezydentem USA zostaje przedstawiciel ich rasy. 

Jeśli podobały Wam się Służące i jeśli chcecie zobaczyć na ekranie kawał niezłej historii, ruszajcie do kin. Ode mnie 8/10.

4 komentarze:

  1. Filmów o prześladowaniu czarnych powstało już wiele, szkoda tylko że filmowcy nie biorą się za pokazywanie drugiej strony - kiedy to biali stają się ofiarami czarnych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Służące były średnie, ale Pokusa i Hej Skarbie jak najbardziej zachęcają mnie, aby sięgnąć po kolejny film Lee Danielsa. Od dawna chcę zobaczyć Kamerdynera i cieszy mnie Twoja dobra recenzja:) sięgnę po niego na pewno, ale raczej już w styczniu. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Lee Daniels choć zniesmaczył i przeraził mnie "Hej, Skarbie" i zaintrygował "Pokusą" już samym doborem aktorów mnie kupił. Widziałam dziś w kinie zwiastun i absolutnie muszę obejrzeć. To ciekawe czasy, aż dziw bierze że jeszcze na początku lat 80. po amerykańskich miastach chodziły parady Ku-Klux-Klanu. Wydawać by się mogło, że znosząc niewolnictwo, czarni wygrali. A tak naprawdę ich walka dopiero się zaczęła...

    OdpowiedzUsuń
  4. Zastanawiałam się czy go zobaczyć, ale teraz już jestem w 100% pewna,że w czasie świątecznej przerwy zagości na moim skromnym ekranie :)

    OdpowiedzUsuń