piątek, 15 listopada 2013

O porno-uzależnieniu – Don Jon (reż. Joseph Gordon-Levitt, 2013)



Przyznaję się bez bicia, że czekałem na ten film z ogromną niecierpliwością. Dlaczego? Odpowiedź nie jest prosta. Po pierwsze, tematyka wydała mi się być bardzo interesująca i oryginalna. W końcu w dzisiejszych czasach powstaje mnóstwo filmów o nałogach, ale naprawdę niewiele z nich odnosi się do uzależnienia od pornografii. Wstyd Steve’a McQueena widziałem wiele razy i z każdym kolejnym seansem podobał mi się coraz bardziej. Poza tym bardzo lubię Josepha Gordon-Levitta jako aktora i z racji, że Don Jon jest jego pełnometrażowym debiutem, byłem bardzo ciekawy, czy sprosta zadaniu jako reżyser. Udział takich aktorów jak Scarlett Johansson, Julianne Moore czy Tony Danza zwiastował, że szykuje się kawał porządnego kina. Kiedy więc nadarzyła mi się okazja wzięcia udziału w przedpremierowym seansie Don Jona w krakowskim Kinie Pod Baranami, nie mogłem jej zmarnować. I wiecie co? Bawiłem się naprawdę wyśmienicie. Już w tym momencie bardzo gorąco zachęcam do wizyty w kinie, a pełną recenzję filmu możecie przeczytać poniżej.



Głównym bohaterem filmu jest niejaki Jon (Joseph Gordon-Levitt) - przystojniak-seksoholik. Jego życie całkiem się zmienia, kiedy przypadkiem spotka Barbarę (Scarlett Johansson) - seksowną blondynkę, niepoprawną romantyczkę. To oryginalne love story, w której flirtują ze sobą ulubione gatunki popkultury - porno i melodramat. W życiu Jona liczy się kilka rzeczy - siłka, bryka, Bóg, rodzina, koledzy i porno. Kumple nazywają go Don Jon, bo  żadna mu się nie oprze. Barbara jest młoda, seksowna i "ma styl". Zakochana w hollywoodzkich romansach marzy o księciu z bajki, z którym wyruszy w stronę zachodzącego słońca. Obydwoje uwielbiają  filmy, szczególnie te z happy endem. Choć każde z nich preferuje inny gatunek... (źródło: Filmweb.pl)

W tym filmie właściwie nie ma słabych punktów, co – jak na reżyserski debiut przystało – jasno dowodzi, że Gordon-Levitt ma w sobie wielki potencjał. Niemal wszystkie opisy filmu przedstawiają go jako melodramat, ale ja nie zgadzam się z zakwalifikowaniem Don Jona do tego gatunku. To raczej oryginalna komedia, anty-komedia lub po prostu komediodramat. Trzeba otwarcie przyznać, że w filmie jest mnóstwo wyjątkowo zabawnych scen i bardzo podoba mi się, że Gordon-Levitt wybrał właśnie ten sposób zmierzenia się ze stosunkowo ciężkim tematem, jakim jest uzależnienie od pornografii. Jedynym moim zarzutem jest to, że sam finał/zakończenie okazało się być nieco bezbarwne i rozczarowujące. Rzadko zdarza mi się chcieć, aby film trwał dłużej (ostatnio przecież bardzo popularne są filmy o długości minimum 2h…), ale w tym jednym przypadku uważam, że można było nieco lepiej zakończyć cały film, właśnie przez lekkie wydłużenie akcji.

Don Jon zawiera kilkanaście bardzo oryginalnych scen – ciężko nazwać je odważnymi, bardziej pasujące określenia to „przełamujące tabu” i „niekonwencjonalne”. Główny bohater filmu kompletnie nie zdaje sobie sprawy ze swojego nałogu. Jest przekonany, że wszyscy mężczyźni poświęcają kilka godzin dziennie na przeglądanie stron porno i zabawę z samym sobą. W jego przypadku oglądanie pornografii to prawdziwa ceremonia, celebracja. Poza tym Jon prowadzi bardzo schematyczne życie – ciężko trenuje na siłowni, wieczorem wyrywa kolejne panienki, a w każdą niedzielę spowiada się księdzu ze wszystkich swych grzeszków, wyliczając dokładnie, ile razy w ciągu tygodnia się masturbował lub przeżywał stosunek seksualny. Wszystkie sceny spowiedzi okazały się być chyba zresztą najbardziej zabawne. Kiedy zatem w życiu Jona pojawia się nieco niedostępna Barbara – prawdziwy ideał, Jon postanawia zmienić swe życie. Niestety, stosunkowo szybko okaże się, że bardzo ciężko zerwać nagle ze starymi przyzwyczajeniami…

W filmie nie ma momentu, w którym komedia przechodzi w dramat. To rola widza, aby wyłapał odpowiednie momenty i zrozumiał ich przekaz. A trzeba przyznać, że Don Jon zawiera w sobie kilka mądrości. Bo choć należy walczyć ze swymi uzależnieniami, to jednak nie powinniśmy pozwolić na to, aby ktoś chciał nas całkiem zmienić. Bardzo ważne jest, aby pozostać sobą i żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Technicznie Don Jon wypada bardzo dobrze. Moją uwagę zwrócił bardzo dobry montaż i genialne wręcz dopasowanie scen do stanowiących tło utworów muzycznych. Aktorsko film wypada naprawdę rewelacyjnie – ośmielę się napisać, że Joseph Gordon-Levitt zagrał tu rolę swojego życia. Wzorowo wypada również słodko żująca gumę bohaterka grana przez Scarlett Johansson – bez wątpienia potrafi ona owinąć sobie każdego faceta wokół małego palca. To jednak słowa wygłaszane przez drugoplanowych bohaterów (w tym przez rodziców i przyjaciół Jona) okazują się być najzabawniejsze. Wielka szkoda, że postać odgrywaną przez Julianne Moore potraktowano trochę po macoszemu i nie pozwolono widzom bliżej jej poznać.

Bardzo polecam Wam Don Jona – ode mnie film zyskuje ocenę 8/10. Joseph, kręć więcej równie dobrych filmów! Film już od dziś możecie oglądać w kinach. Za zaproszenie na przedpremierowy seans dziękuje krakowskiemu Kinu Pod Baranami. Repertuar filmów na najbliższy tydzień w klimatycznym Kinie Pod Baranami możecie zobaczyć tutaj.

http://www.kinopodbaranami.pl/

1 komentarz:

  1. Czytam i widzę że Joseph Gordon-Levitt przyłożył się do debiutu. Wiedziałem że to będzie pewniak. Joseph jest bardzo utalentowany. Potrafi zagrać w komedii, dramacie, kinie akcji. Wychował się na planie wielosezonowego sitcomu (uwielbianego przeze mnie). Tam, przez 6 lat podpatrywał John'a Lithgow'a. Reasumując, gdy tylko będę miał możliwość, obejrzę.

    OdpowiedzUsuń