sobota, 21 września 2013

O Królowej Ludzkich Serc – Diana (reż. Oliver Hirschbiegel, 2013)



Miniony piątek wniósł do polskich kin wiele świeżości – niemal wszystkie portale filmowe rozwodzą się bowiem na temat premier tak głośnych tytułów jak W imię Małgorzaty Szumowskiej, Czas na miłość Richarda Curtisa czy właśnie Diana Olivera Hirschbiegela. Na najnowszy film twórcy kultowego Upadku czekałem z wyjątkową niecierpliwością. Dlaczego? Nie tylko ze względu na obiecujące znakomitą rozrywkę nazwisko reżysera, ale głównie z powodu wcielającej się w tytułową postać Naomi Watts. Poza tym byłem szalenie ciekawy, w jaki sposób zostaną przedstawione losy tej niesamowitej kobiety. Kiedy po ogólnoświatowej premierze na film spadła burza piorunów, poczułem wielki zawód. Postanowiłem jednak nie czytać tych wszystkich krytycznych recenzji i sam zmierzyć się z filmem. I wiecie co? Moim zdaniem Hirschbiegel podołał swemu zadaniu. A o szczegółach przeczytacie poniżej.


Film przedstawia ostatnie dwa lata z życia księżnej Diany. W momencie zawiązania akcji główna bohaterka (Naomi Watts) jest w separacji z księciem Karolem. Pewnego razu, w jednym ze szpitali, całkiem przypadkowo poznaje kardiochirurga Hasnata Khana (Naveen Andrews). W przeciwieństwie do innych osób, Pakistańczyk traktuje ją jak normalną osobę, czym zaskarbia sobie jej sympatię. Między Dianą a Hasnatem stopniowo zaczyna rodzić się piękne uczucie. Tylko czy w świecie wciąż podglądanej przez cały świat księżnej jest miejsce dla zwykłego lekarza?

No właśnie. Hirschbiegel nie opowiada w swym filmie o całym życiu i działalności Diany, a skupia się przede wszystkim na jej związku z dr Hasnatem, przez co film można określić mianem melodramatu. Po seansie można wysnuć wniosek, iż to właśnie dr Khan był miłością jej życia i właśnie tej części dotyczy większość negatywnych recenzji. Śledzący media widzowie zapewne doskonale pamiętają, iż jeszcze w trakcie kręcenia filmu wciąż żyjący i nadal pracujący jako kardiochirurg Hasnat Khan zarzucał twórcom, iż w swym filmie mijają się z prawdą. Kolejne zarzuty dotyczą przedstawienia filmu właśnie w konwencji melodramatu – krytycy twierdzą, iż film bardziej powinien skupiać się na ukazaniu działalności charytatywnej księżnej Diany. Ale przecież czy nie czytaliśmy podobnych opinii po premierach Żelaznej Damy czy Mój tydzień z Marilyn? W wymienionych tytułach także skupiono się na ukazaniu jedynie fragmentu z życia tych wielkich kobiet, co jednym się spodobało, a drugim nie. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy i nawet jeśli w Dianie dochodzi do mijania się z faktami historycznymi związanymi z tym, kto naprawdę był miłością jej życia, kupuję ten film całym sobą. Bo w kolejnych scenach wyłania się portret psychologiczny naprawdę niesamowitej kobiety.

Jaka naprawdę była Diana? Samotna. Bardzo samotna. Opuszczona i zdana jedynie na samą siebie. Jakże wymowna jest scena, w której krzyczy ona przez łzy: „(…) codziennie słyszę, że kocha mnie 5 milionów osób na całym świecie, ale czy choć jedna z nich zostanie przy mnie do końca?!”. Diana od samego początku do końca starała się pozostać normalną i właśnie to przyczyniało się do jej kolejnych problemów. Normalność nie jest i zapewne nigdy nie zostanie wpisana w dworską etykietę dynastii Windsorów. Księżna zawsze chciała być traktowana na równi z innymi ludźmi. To właśnie dlatego podróżowała po całym świecie, odwiedzała chorych i angażowała się w liczne akcje charytatywne – zawsze chciała być otoczona ludźmi. W swym własnym świecie nie mogła jednak na nikogo liczyć. Hasnat zauroczył ją dlatego, że nie widział w niej księżnej, a normalną kobietę. W trakcie seansu nasuwa się jednak pytanie, na ile Dianie udało się pozostać normalną? Wydaje się to niemożliwe, kiedy każdy jej krok był śledzony i rejestrowany na zdjęciach i filmach przez żądnych sensacji paparazzich, którzy nie opuszczali jej nawet na chwilę. 

Druga połowa filmu skupia się właśnie na ukazaniu działalności wścibskich dziennikarzy. W niektórych scenach może się wydawać, że Diana zachowuje się jak egoistyczna manipulantka, ale to bez wątpienia wynika z jej ciężkich doświadczeń. Niemal przez cały film nasuwa się pytanie, czy żyjąc w świecie, w którym każdy twój gest jest obserwowany, da się normalnie funkcjonować? Chyba nie. Hirschbiegel czasem popada w banały, np. w scenach, w których Diana opowiada o swych zwiastujących katastrofę snach lub w momencie samej śmierci księżnej, której towarzyszy przebudzenie się przerażonego Hasnata. Można też przyczepić się do nieco nierównej gry aktorskiej Naomi Watts, ale na pewno nie wolno odmówić jej talentu. Osobiście nie wyobrażam sobie aktorki, która zagrałaby postać Diany lepiej niż zrobiła to Watts. Nie zgadzam się też z opiniami o braku chemii pomiędzy Watts a wcielającym się w rolę Hasnata Naveenem Andrewsem (szerszej publiczności znanemu z roli Sayida w serialu Zagubieni). No i nie sposób się nie wzruszyć, zwłaszcza w ostatniej scenie…

Najnowszy film Hirschbiegela nie jest idealny, ale zdecydowanie porusza i ukazuje bardzo intymny portret samotnej i żyjącej w ciężkich warunkach kobiety. Osobiście oceniam go wysoko (8/10) i wszystkim jak najbardziej polecam. Za seans dziękuję portalowi Gildia.pl i kinu Cinema City.
ps: współczuję właśnie dorastającemu royal baby, które prawdopodobnie nigdy nie dowie się, czym jest wolność i normalne życie...



8 komentarzy:

  1. na "Dianę" wolę poczekać, ostatnio naczytałam się wiele niepochlebnych recenzji, a N. Watts nie należy do moich ulubionych aktorek i jakoś nie potrafię się do niej przekonać w roli księżnej Diany, która potrafiła czasem pokazać pazur

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba powinno być "Małgośki" Szumowskiej, a przynajmniej tak to w kinach reklamują (jak mnie wkurwia ta familiarność i przesadne spoufalanie się...)

    A co do wyboru Watts na postać Diany, to było to przewidywalne, bo teraz (wiem to po seansie "Jobsa") aktor nie musi czuć roli tylko wyglądać jak postać, która gra...

    A co do filmu, to jednym słowem gniot. Oj, ciężko ostatnio im idzie kręcenie tych "żywotów świętych"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgośka czy Małgorzata - jeden pies :P

      Watts rzeczywiście jest podobna do Diany, ale poza tym (w przeciwieństwie do Ashtona w Jobs), ona naprawdę wczuła się w swoją rolę. No i ja jednak nie uważam, że to był gniot, ale jak powszechnie wiadomo, o gustach się nie dyskutuje :)

      Usuń
    2. Ja jakoś nie mogę tego zdzierżyć tego "Radka" Sikorskiego, kiedyś "Jimmiego" Cartera, a teraz tych Małgosiek rożnych...

      A najbardziej mnie wkurza, że z losów naprawdę ciekawej osoby robią jakiś rzewny melodramat. Ale masz racje. To jedynie moje zdanie. JA się cieszę, że chociaż Tobie się podobało ;)

      Usuń
    3. Jest jeszcze Wojtek Smarzowski ;)

      Usuń
    4. Aaa...o Wojtku zapomniałem :P Ale nie tak dawno był jeszcze Adaś Małysz...

      Usuń
    5. Haha :D Jak dobrze, że nie ma (jeszcze) Agi Holland i Romka Polańskiego ;)

      Co do "Diany" - bardzo się cieszę, że w końcu mogłam przeczytać pozytywną recenzję tego filmu! Sama też uważam, że ekranizacje biografii o wiele lepiej wypadają, gdy są skupione na konkretnym wycinku z życia danej postaci. W 1,5 czy 2 godziny trudno jest przedstawić np. 10 lat życia (zwłaszcza, gdy bohaterem jest osoba, która ma bardzo interesujący życiorys).
      Czekam też na film "Grace of Monaco". Chociaż znów nadciąga burza odnośnie aktorki grającej główną postać, to mam nadzieję na dobre kino.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Niestety, nam się ten film kompletnie nie spodobał - w zasadzie nie byłoby różnicy, gdyby na miejscu Diany była jakaś inna kobieta...
    A&M.

    OdpowiedzUsuń