Jeszcze nie tak dawno żaliłem się
tutaj na ostatnie horrory. Wtórne, głupie, przereklamowane – te trzy
przymiotniki najlepiej oddają ich charakter. Właściwie żaden z nich nie
zaspokoił do końca mojej potrzeby poczucia strachu - niby Sinister nie był najgorszy, no ale… Stosunkowo szybko w kinie i na
dvd pojawiły się kolejne z założenia straszne filmy, więc postanowiłem
sprawdzić, czy i jeśli, to jak wiele zmieniło się w temacie. Niestety, jest
jeszcze gorzej niż ostatnio. Co prawda w zestawieniu nie ma głośnej i chwalonej
ostatnio przez wszystkich Obecności,
ale to dlatego, że film ten pozostawiam sobie na osobny seans, który – bardzo
na to liczę – wreszcie da mi to, czego wymagam od porządnego horroru. Póki co
jednak kilka słów na temat dwóch „horrorów”, których nie powinniście oglądać. A
na sam koniec trochę o Maniacu, który
na dobrą sprawę zasługuje na osobną notkę, gdyż na swój charakterystyczny sposób
zachwyca i zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych opisywanych produkcji.
Dom na końcu ulicy
(reż. Mark Tonderai, 2012)
Sarah (Elisabeth Shue) i jej córka
Elissa (Jennifer Lawrence) odnajdują w małym, eleganckim miasteczku dom swoich
marzeń. Po przeprowadzce do nowego miejsca zainteresowanie Elissy wzbudza
sąsiadujący z nimi dom na końcu ulicy. Sarah i Elissa powoli odkrywają mroczą
tajemnicę domu i miasteczka. Wiele lat temu młoda dziewczyna zamordowała w nim
swoich rodziców. Sprawczyni nigdy nie została ujęta, a
miejscowa legenda głosi, że od tamtej pory ukrywa się w okolicznym lesie.
Wkrótce dochodzi do wstrząsających wydarzeń… (źródło: Filmweb.pl).
Prawda, że to już było? Samotny,
opuszczony dom w niemiłym sąsiedztwie + legenda o tajemniczej morderczyni,
która rozpłynęła się w powietrzu. Jest źle, bardzo źle. Przede wszystkim ten
film nie powinien być określany mianem horroru, a thrillera, bo wyjątkowo mało
tu scen, które mogą przerazić. Co jednak najciekawsze, poziom absurdu sięga tu
zenitu. Mimo plotek o morderczyni ukrywającej się w lesie, główna bohaterka
przechadza się po nim wyjątkowo często, w tym przede wszystkim w nocy i w
czasie deszczu. Sama postać morderczyni wydaje z siebie tak dziwne odgłosy, że
podczas seansu nie raz zastanawiałem się, czy na pewno jest ona mieszkanką
naszej planety. Tyle tylko, że w opisie filmu nie było nawet słowa o żadnym
science-fiction. No nic, może miała chore gardło… Bezapelacyjnie rozbraja
jednak scena, w której bohaterka pozbywa się wiążącej ją taśmy przy pomocy
ciepła emitowanego przez nocną lampkę. Po tej scenie nie mogłem się wręcz
otrząsnąć i zadałem sam sobie pytanie, DLACZEGO? Jennifer Lawrence, why? Czemu
zgodziłaś się na udział w czymś tak żałosnym i pozbawionym jakiegokolwiek
sensu? Z drugiej strony ten film może stanowić doskonały przykład tego, że nawet
zatrudnienie znakomitej aktorki nic nie da przy tak okropnym scenariuszu. A wykorzystywanie
jej wizerunku na plakacie (twarz Lawrence zajmuje jakieś ¾ miejsca!) w celu
przyciągnięcie widzów do kina jest po prostu słabe… Nie, nie i jeszcze raz nie.
Martwe zło (reż. Fede Alvarez, 2013)
Mia (Jane Levy) ma poważne
problemy z uzależnieniem od narkotyków. Jej brat i trójka przyjaciół, chcąc jej
pomóc w zerwaniu z nałogiem, zabierają ją na weekend do znajdującego się w
leśnej głuszy opuszczonego domku. Młodzi ludzie odnajdują tam tajemniczą
księgę, po odczytaniu której przyzwany zostaje demon. Gdy złe moce opętują
jedno z nich, reszta musi walczyć o przetrwanie (źródło: Filmweb.pl).
Czy wspomniałem już, że Dom na końcu ulicy jest strasznie słaby? Jeśli tak, to wybaczcie mi, bo brakuje mi słów na określenie tego filmu. To jeden z tych z serii: grupa nastolatków jedzie do opuszczonego domku w lesie i nagle, jeden po drugim, zaczynają ginąć… Nie chce mi się już nawet pisać o wtórności i braku jakiejkolwiek wyobraźni twórców filmowych. Dno i wiadra mułu. Osobiście nie znoszę horrorów utrzymanych w tej konwencji, choć muszę przyznać, że niektóre z nich rzeczywiście bywają straszne. Niestety, w Martwym źle sceny nie są straszne, a głupie. Obrzydliwy plakat głosi, że „nie było jeszcze tak przerażającego filmu” – really? Kto widział, ten wie, że scenarzyści najwidoczniej pochodzą z jakiejś innej planety. Bo przewaga elementów gore (grube, oj grube hektolitry krwi!) nie jest równoznaczna ze strasznością. Gdyby tu chociaż było jeszcze na kim zawiesić oko… Aktorstwo pozostawia jednak wiele do życzenia, a idąc na skróty można napisać, że tutaj nie ma żadnego aktorstwa. Najlepiej zagrał demon, ot co. Napisałbym jeszcze dużo gorszych rzeczy, ale po co psuć sobie nerwy… Jak dla mnie, Martwe zło powinno być martwe, bo jest zbyt złe…
Maniac (reż. Franck Khalfoun, 2012)
Kiedy już się wydawało, że ulice
są bezpieczne, do Nowego Jorku powraca skalpujący swe ofiary seryjny morderca,
gotowy rozpocząć kolejne polowanie. Tymczasem, w sklepie z manekinami, który
prowadzi cichy i spokojny Frank (Elijah Wood), pojawia się młoda artystka Anna
(Nora Arnezeder), szukająca pomocy przy swojej wystawie. Między tymi dwojga
rozwija się uczucie, które powoduje, że obsesja Franka nasila się z każdym
dniem, wywołując od dawna stłumione emocje...
No, nareszcie film, o którym aż chce się pisać. Nie ma co się łudzić, Maniac wcale nie urasta do rangi super horroru, ale jest filmem, wobec którego nie można przejść obojętnie. Tym bardziej jestem wściekły, że można go zobaczyć jedynie na dvd, podczas gdy niemal wszystkie kina maltretowały widzów Martwym złem. Maniac to doskonały przykład na to, że są jeszcze oryginalni twórcy filmowi, którzy chcą pokazać widzom coś nowego. Nie wiem jak Was, ale mnie zawsze przerażały klauny, lalki, kukiełki i manekiny. W ich pustych spojrzeniach kryje się coś naprawdę przerażającego i Khalfoun zdołał to uchwycić. Zatem chwalimy… Reżyser w znakomity sposób buduje napięcie – przez pierwsze 10 minut w ogóle nie widać twarzy głównego bohatera, ewentualnie można dostrzec jej fragmenty w lustrach, co okazuje się być świetnym zabiegiem artystycznym. Wcielający się w główną rolę Elijah Wood (nasz ukochany Hobbit!) idealnie oddaje emocje, myśli i odczucia psychopaty. Wcześniej nie wyobrażałem go sobie w takiej roli, ale po obejrzeniu Maniaca przekonałem się, iż znacznie częściej powinien on zakładać maskę szaleńca. Wszystko to jest okraszone tak klimatyczną muzyką, że film mimowolnie wciąga i pochłania… Dlaczego Maniac spodobał mi się tak bardzo? Bo zobaczyłem w nim to, co tak bardzo przyciągnęło mnie do Lyncha, który do dnia dzisiejszego jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Klimat. Ten film momentami jest naprawdę strasznie obrzydliwy (śmiem podejrzewać, że wykorzystano podobną ilość sztucznej krwi, co w przypadku Martwego zła), ale posiada jakiś artystyczny wymiar. I właśnie dlatego jestem jak najbardziej na tak. Nade wszystko cenię oryginalność. Maniac na swój sposób Was przerazi i zachwyci. Polecam, warto obejrzeć.
ps: prawda, że już sam plakat zachęca do obejrzenia?
Martwe zło rzeczywiście jest strasznie kiepskie dlatego nie rozumiem sporej ilości zachwytów, które nawet czasem głoszą, że to najlepszy horrorowy rimejk wszech czasów (sic!)
OdpowiedzUsuńA Maniack? Im dalej tym gorzej, na poczatku mi się podobał potem coraz mniej, jednak film dosyćspecyficzny trzeba przyznać :)
No wstyd sie przyznać,ale z Twojego zestawienia widziałam tylko pierwszą opisaną produkcję i mnie nie zachwyciła...Martwego Zła w ogóle nie zamierzam oglądać,a co do Maniaca to jakos tak z dystansem podeszłam czy by tego nie obejrzeć,ale skoro chwalisz to spróbuję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Najgorsze w nowym "Martwym Źle"(sic!) jest to, ze producentami są Raimi i Campbell.
OdpowiedzUsuńTo jak klasyczny liść w mordę z odległości pół metra.
Rzadko sięgam po horrory, bo nie lubię trzysta razy oglądać tego samego. Z drugiej strony horrory, które straszą są na ogól słabe fabularnie (ostatnio straszył mnie pierwszy REC.), a horrory świetne fabularnie raczej nie są aż takie straszne (wybitne przykłady z Lśnieniem na czele). Tymczasem współczenie horrory głównie brzydzą. Więc nie przepadam. A po kolejne horrory z domem w tytule nie sięgnę nawet dla Lawrence :)
OdpowiedzUsuń