piątek, 9 sierpnia 2013

Śnieżka w świecie corridy – Śnieżka (reż. Pablo Berger, 2012)



Wydawać by się mogło, że w kinie trwa w najlepsze sezon ogórkowy. Co prawda niektóre filmy miło zaskakują, ale zdecydowana większość to osadzone w letnim klimacie głupkowate komedie lub bajki skierowane do najmłodszych widzów. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o kolejnej wersji Śnieżki, westchnąłem i począłem się zastanawiać, ileż razy jeszcze twórcy filmowi będą serwować ten sam odgrzewany kotlet. W końcu rok temu w kinach mogliśmy oglądać Królewnę Śnieżkę w reżyserii Singha (z Julią Roberts i Lily Collins w rolach głównych) oraz alternatywną Królewnę Śnieżkę i Łowcę, gdzie w waleczną królewnę wcieliła się Kristen Stewart. Ze względu na wyczerpanie tematu, wielu widzów być może postanowi sobie darować najnowszy obraz Bergera. Och, ależ byłby to błąd… Bo hiszpańska Śnieżka nie jest wcale odgrzewanym kotletem, a hitem, który zasługuje na miano prawdziwego arcydzieła.

Mała Carmen nie ma łatwego dzieciństwa. Jej ojciec, słynny torreador Antonio Villalta (Daniel Gimenez Cacho) ulega groźnemu wypadkowi, w wyniku czego trafia na wózek inwalidzki. Carmen nie miała też nigdy możliwości poznania swej matki, gdyż zmarła ona przy jej porodzie. Dziewczynka wychowuje się w domu babci, gdzie jej najlepszym przyjacielem jest kogut Pepe. W dniu komunii świętej życie Carmen ulega całkowitej zmianie. Zmuszona przez los trafia do domu swej złej macochy Encarny (Maribel Verdu), która jej nienawidzi i robi wszystko, aby uprzykrzyć jej życie. Kiedy Carmen (Macarena Garcia) naprawdę zaczyna jej przeszkadzać, Encarna postanawia pozbyć się jej raz na zawsze…

Takiej Śnieżki jeszcze nie widzieliście! Jest to bez wątpienia najbardziej oryginalna i alternatywna wersja bajki braci Grimm, jaka dotychczas powstała. Film jest czarno-biały i niemy. Zaskakujące, że w dzisiejszych czasach, kiedy w kinie królują kolorowe barwy, efekty specjalne i trójwymiar, wciąż powstają dzieła, które swą formą nawiązują do pierwszych filmów. Jeszcze całkiem niedawno wszyscy zachwycali się Artystą i zapewne co poniektórzy stwierdzą, że Berger pozazdrościł Francuzom głośnego filmu niemego i wzorując się na nim postanowił stworzyć coś własnego. To kompletna bzdura, gdyż scenariusz do filmu zaczął powstawać na długi czas przed zaprezentowaniem światu Artysty. I choć dwa filmy łączy forma (czarno-białe, nieme), są to dwa kompletnie różne obrazy. I co ważne, oba są równie znakomite!

Rozpoczynając seans można mieć wrażenie, że ogląda się film, który nijak ma się do słynnej bajki o Królewnie Śnieżce. Dopiero z czasem zaczynają pojawiać się charakterystyczne elementy. Nie zabraknie zatem krasnoludków (tutaj jako podróżujących i żądnych sławy torreadorów), zatrutego jabłka oraz pocałunku na końcu bajki. Jest to wersja w pełni alternatywna – Berger nie tylko pozwolił sobie na „nadpisanie” tej bajki, ale też stworzył zupełnie inne, bardzo poruszające zakończenie. Największą zaletą filmu jest to, iż wszystkie wydarzenia mają miejsce w Hiszpanii, która zostaje przedstawiona jako kraj corridy i flamenco. Oglądając powabnie poruszające się w tańcu ciała lub torreadorów uciekających przed bykami można naprawdę odczuć klimat tamtych miejsc i tamtych czasów.

Pod względem fabularnym i technicznym film jest prawdziwym majstersztykiem! Nic dziwnego, że w Hiszpanii został nagrodzony aż 10 nagrodami Goya (rodzime odpowiedniki Oscarów). Największe wrażenie robi chyba muzyka, która znakomicie zastępuje znane ze współczesnych filmów dialogi. Tutaj zresztą naprawdę są one zbędne, bo na ekranie brylują dwie świetne aktorki. Wcielającą się w rolę podłej macochy Maribel Verdu naprawdę można znienawidzić. W świetny sposób oddała ona charakter tej perwersyjnej i socjopatycznej postaci. Z drugiej strony jest niewinna Macarena Garcia, która idealnie pasuje do roli Śnieżki. Ich mimika oraz gra ciałem oddają wszystkie emocje. Aż chce się na nie patrzeć, patrzeć i wciąż patrzeć…

Czy po takiej recenzji trzeba pisać coś jeszcze? To nie jest kolejna bajka czy przereklamowana historia, to film, który absolutnie każdy musi zobaczyć. I to obowiązkowo na dużym ekranie. Jakby nie patrzeć, wciąż mamy wakacje, więc chyba warto poświęcić 1,5 h na przeniesienie się w świat corridy i flamenco… Polecam! Za seans dziękuję portalowi Gildia.pl (Gildia Filmu) oraz sieci kin Cinema City. 


5 komentarzy:

  1. wygooglałem ten tytuł jakiś czas temu, ale czy uda mi się obejrzeć sam nie wiem - jestem uprzedzony nieco do niemych filmów :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaintrygowała mnie ta produkcja! Myślę, że nadejdzie czas i zobaczę ten film:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem po seansie i przyznaję - rewelacja. Niedługo i ja u siebie skrobnę coś na ten temat :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No mam sporą ochotę na ten film. Na razie nie mam możliwości obejrzenia, ale liczę że szybko się to zmieni. Artysta przetarł pewien szlak, ogólnie choć cenię sobie stare nieme kino, to jednak nie chciałbym żeby nagle wszyscy zaczęli wracać do tego motywu, tylko po to, aby zabawić się z konwencją. W tym przypadku jest ponoć trochę inaczej, ciekaw jestem bardzo.

    OdpowiedzUsuń