Tym razem FILMplaneta bierze pod
lupę filmy kostiumowe. W przypadku tego gatunku niemal zawsze można liczyć na
doskonałą scenografię oraz interesującą ścieżkę muzyczną. Cechą wspólną
zaprezentowanych niżej filmów jest również gwiazdorska obsada. Czy czuję się
oczarowany? Hm, poniekąd. Wszystkim trzem tytułom dałem na Filmwebie oceny od 6
do 7 na 10, co oznacza, że każdy z nich okazał się przyzwoity i stosunkowo
przyjemny w odbiorze. A szczegóły poniżej.
Wielkie nadzieje
(reż. Mike Newell, 2012)
Film jest opartą na prozie Karola
Dickensa opowieścią o osieroconym chłopcu Pipie (Jeremy Irvine), wychowywanym w
biedzie przez siostrę i jej męża. Pewnego razu otrzymuje on pieniądze od
anonimowego darczyńcy, które pozwalają mu wyrwać się z biedy i rozpocząć
edukację (źródło: Filmweb.pl).
Wierni kinomani bez wątpienia pamiętają
poprzednią wersję Wielkich nadziei, w
wersji Alfonso Cuarona, gdzie w pierwszoplanowe role wcielili się Ethan Hawke i
Gwyneth Paltrow. W przeciwieństwie do recenzowanego filmu, tamten był bardzo
luźną adaptacją powieści. O czym tak naprawdę są Wielkie nadzieje? Na pewno o dojrzewaniu, przemianach, moralności, zmianie
systemu wartości. To film o pieniądzach i o tym, czy ich posiadanie może
zmienić człowieka. Można również powiedzieć, że film ten próbuje odpowiedzieć
na pytania, czy i jak można stać się dżentelmenem. Główny bohater grany przez
Irvine’a (swoją drogą, bardzo kiepska rola) wciąż będzie zmagał się z „problemem”
swego pochodzenia i przekona się, że nie tak łatwo da się wyprzeć całą
przeszłość, w tym rodzinę, która była jej bardzo ważnym elementem. Film
zachwyca pod względem scenografii i kostiumów, ale fabularnie raczej nie porywa
i momentami śmiertelnie nudzi. Na pewno warto zwrócić uwagę na grę aktorską
Heleny Bonham Carter (bardzo oryginalna rola w porównaniu do jej poprzednich
filmów) i Ralpha Fiennesa (niestety, zagrał tylko przyzwoicie), którzy
prezentują o kilka stopni wyższy poziom od pierwszoplanowego Irvine’a czy
partnerującej mu Holliday Grainger. Raczej bez szału, ale należy pamiętać, że
to adaptacja powieści, która najwyraźniej również nie była zbyt ciekawa (nie czytałem,
więc jeśli się mylę, poprawcie mnie). Z recenzowanych dziś filmów ten uważam za
najsłabszy.
Kochanek królowej
(reż. Nikolaj Arcel, 2012)
Oparta na faktach historia
królewskiego trójkąta miłosnego. Opowieść o słynnym romansie duńskiej królowej
Karoliny Matyldy Hanowerskiej (Alicia Vikander), żony króla Chrystiana VII
(Mikkel Boe Folsgaard) z wpływowym politykiem Johannem Friedrichem Struensee
(Mads Mikkelsen), który doprowadził do rewolucji pałacowej, rozwodu królewskiej
pary i wygnania królowej z Danii. Dramat kostiumowy, w którym fascynująca gra
nieprzewidywalnych uczuć i namiętności rozgrywa się na tle walki o idee
Oświecenia (źródło: Filmweb.pl).
Kochanka królowej można rozpatrywać jako kino wielu gatunków. Po pierwsze, jest to bardzo dobry film kostiumowy z absolutnie obłędną scenografią. Po drugie, to znakomity i wciągający melodramat, który można odnieść także do dzisiejszych czasów. I wreszcie po trzecie, to bardzo interesująca lekcja historii, która opowiada nam o zmianach w Danii, która właśnie wkracza w wiek Oświecenia. Wszystkie te historie są okraszone znakomitą muzyką i co najważniejsze GENIALNYM aktorstwem. Mads Mikkelsen wciąż mnie zaskakuje, a ja nadal nie mogę uwierzyć, że tak późno poznałem się na jego talencie. Warto jednak powiedzieć wprost, że w tym filmie wszyscy grają na najwyższym poziomie. Nieznany szerszej publiczności Mikkel Boe Folsgaard znakomicie wciela się w rolę egoistycznego i ekscentrycznego króla. Żadnego złego słowa nie można napisać również o pięknej i sprawiającej wrażenie niedostępności Alicii Vikander. Jeśli ktoś lubi filmy o szerokorozumianych dylematach moralnych, będzie absolutnie zachwycony. Co zatem na minus? Jak dla mnie długość, gdyż całą 137-minutową historię spokojnie można było zamknąć w 110 minutach. Momentami miałem też wrażenie, że reżyser wzorował się nieco na Księżnej Saula Dibba, ale to raczej bardzo subiektywna opinia. Polecam!
Uwodziciel (reż. Declan
Donnellan, Nick Ormerod, 2012)
Młody, ubogi i niezwykle
przystojny George (Robert Pattinson) przyjeżdża do Paryża. Miasto aż kipi od
przepychu, zepsucia i, przede wszystkim, wielkich pieniędzy. Mężczyzna
postanawia za wszelką cenę wejść do lepszego świata i zrobić karierę. Dzięki
swojemu urokowi, pewności siebie i umiejętnie sterowanym intrygom wkrótce udaje
mu się znaleźć w samym środku paryskiej elity. Droga na eleganckie salony
wiedzie przez kobiece serca - jego czar osobisty pozwala mu uwieść najbardziej wpływowe z nich i sięgnąć po władzę, o jakiej
zawsze marzył. Jednak w mieście, w którym seks jest siłą, a sława prawdziwą
obsesją - wszystko ma swoją cenę (źródło: Filmweb.pl).
O ile dobrze pamiętam, Uwodziciel został zmiażdżony przez niemal wszystkich krytyków filmowych. Trochę tego nie rozumiem i mam wrażenie, że taka ocena została mu wystawiona przez rzesze anty-fanów Zmierzchu, którym do dziś odbija się Pattinson. Uwodziciel prezentuje się bowiem całkiem nieźle, a na drugim planie przewijają się znakomite aktorki, które moim zdaniem w bardzo udany sposób odwracają uwagę od pierwszoplanowego Pattinsona. Film opowiada o motywie starym jak świat, czyli o drodze od biedaka do bogacza (from zero to hero). Pattinson bardzo dobrze wciela się w rolę intryganta, który wewnętrznie jest zakompleksiony i straumatyzowany. Tytułowy Bel Ami prezentuje wszystkie możliwie najgorsze cechy: jest egoistyczny, mściwy, zachłanny. Moim zdaniem twarz aktora świetnie oddaje wszystkie jego emocje i tym samym po raz kolejny przekonuję się, że Pattinson naprawdę nie jest złym aktorem. Tak jak już wcześniej wspomniałem, to nie do końca film o nim. Jak wyraźnie mówi jedna z bohaterek w początkowej scenie, „(…)najważniejszymi ludźmi w Paryżu nie są mężczyźni, a ich żony”. To prawda, tutaj kobiety rozdają karty. Boska Uma Thurman, rewelacyjna Kristin Scott Thomas i filigranowa Christina Ricci – te trzy aktorki dosłownie brylują na ekranie. I mimo, że każda z nich prędzej czy później daje się uwieść George’owi, wszystkie posiadają władzę. Bardzo ciekawy jest finał tej historii, gdyż twórcy sugerują, że ostatecznie wygrywa jednak mężczyzna, który tutaj jest uosobieniem prawdziwego zła. W filmie warto również zwrócić uwagę na znakomitą muzykę oraz tło historyczne Francji u progu wejścia w XX wiek. Pomimo wielu krytycznych głosów, ja jestem bardzo na tak.
Mnie również nie porwały Wielkie Nadzieje, Uwodziciel był jak najbardziej ok - chyba oba filmy widziałam za czasów bloga więc na melanżu powinny być recenzje. Nie widziałam jeszcze Kochanka Królowej ale udział w filmie Mikkelsena zachęca do sięgnięcia.
OdpowiedzUsuńA gdzie Anna Karenina? :)
OdpowiedzUsuńOj, Annę Kareninę oglądałem już tak daaaaawno temu, że nie wiem, czy byłbym w stanie coś jeszcze o tym filmie napisać. Pamiętam, że film bardzo mi się podobał, zwłaszcza obsada i scenografia :)
OdpowiedzUsuń