środa, 5 czerwca 2013

O komediach 2012/2013 – komedie romantyczne (Daję nam rok; Wyszłam za mąż, zaraz wracam; Wesele w Sorrento), część 1/3

Nie zaliczam się do największych fanów komedii, w związku z czym od jakiegoś czasu mam duże (ogromne!) zaległości w tym gatunku. To właśnie dlatego postanowiłem się zmobilizować i zmusić do nadrobienia kilku komedii z okresu ostatnich miesięcy. Na pierwszy rzut idą komedie romantyczne, w kolejnych notkach (o ile po drodze nie zaśmieję się na śmierć, ale to mi chyba raczej nie grozi) pod lupę pójdą komedie kryminalne i filmy prezentowane po prostu jako „komedie”. No to zaczynamy…


Daję nam rok (reż. Dan Mazer, 2013)
Nat (Rose Byrne) jest atrakcyjna i przedsiębiorcza, Josh (Rafe Spall) to niezbyt znany pisarz ze specyficznym poczuciem humoru. Jego denerwuje jak ona śpiewa, ona wstydzi się, kiedy on tańczy. Pierwszy kryzys małżeński zbiega się z pojawieniem się przystojnego i bardzo pomysłowego Amerykanina (Simon Baker) i byłej dziewczyny Josha – Chloe (Anna Faris). Kiedy przeciwieństwa przestają się przyciągać, a prawdziwa miłość wciąż może czekać za rogiem, wspólny pierwszy rok zaczyna wydawać się nieosiągalny (źródło: Filmweb.pl).




Daję nam rok zaczyna się bardzo nietypowo, zupełnie inaczej niż większość komedii romantycznych. Nat i Josha – małżeństwo głównych bohaterów poznajemy podczas ich wizyty u psychologa/terapeuty w poradni małżeńskiej. Nie jest to zatem klasyczna historia o poznaniu się dwójki ludzi, którzy na skutek różnych okoliczności się w sobie zakochują (najczęściej po 1 dniu). Film jest zestawem scen z pierwszego roku ich wspólnego życia. Jak można się domyślić, wcale nie jest im łatwo. Bardzo szybko okazuje się bowiem, że przeciwieństwa nie zawsze się przyciągają. W przypadku tej oryginalnej dwójki zdaje się, że dzieli ich absolutnie wszystko. Nie mogą nawzajem znieść swoich dziwactw i zwyczajów, a co więcej, niemiłosiernie męczą się w swoim towarzystwie. Na dodatek na horyzoncie pojawiają się ich psychologiczne kalki w osobach przystojnego Amerykanina i dawnej ukochanej. Zamieszanie gotowe! Daję nam rok podobał mi się najbardziej z przedstawionych w tej notce komedii romantycznych. Po pierwsze, było tu naprawdę dużo zabawnych scen i komizmu sytuacji, jak np. ta w poradni małżeńskiej, podczas gry w kalambury czy w niemal wszystkich scenach z przyjaciółmi Nat i Josha. Po drugie, przedstawiony humor jest zupełnie inny od prezentowanego w komediach tego typu, dzięki czemu film jest najzwyczajniej w świecie ciekawy i nieprzewidywalny. Podobało mi się też ogólne przesłanie, proste i w sumie oczywiste, ale po obejrzeniu filmu nabierające nieco innego znaczenia. Ogólnie rzecz biorąc, życie to nie bajka… Zachwycałem się też genialnym brytyjskim akcentem, ale to już taka moja słabość… Co na minus? Hm, infantylność i głupie/sztuczne/nierealne zakończenie. Trzeba jednak przyznać, że większość komedii romantycznych kończy się podobnie, zatem Daję nam rok nie jest jeszcze pod tym względem najgorsze. Jeśli macie ochotę na nietypową komedię, polecam :) 


Wyszłam za mąż, zaraz wracam (reż. Pascal Chaumeil, 2012)
Isabelle (Diane Kruger) ma wszystko o czym mogłaby zamarzyć. Jest piękna, ma świetną pracę i przede wszystkim kocha nad życie. Jednak, gdy ukochany prosi ją o rękę, Isabelle wpada w panikę. Dziwne? Niekoniecznie. W rodzinie Isabelle od pokoleń bowiem panuje klątwa - pierwsze małżeństwa zawsze kończą się szybkim rozwodem. Dziewczyna wpada na szalony pomysł, jak oszukać przeznaczenie - postanawia znaleźć i poślubić przypadkowego mężczyznę, a potem jak najszybciej się z nim rozwieść. Plan z pozoru całkiem niezły i logiczny, ma swoją słabą stronę. Los lubi bowiem zaskakiwać. Przypadkowy wybranek Isabelle, okaże się więc nie taki całkiem przypadkowy (Dany Boon), a ich wspólna podróż na koniec świata skończy się zupełnie gdzie indziej niż się zaczęła… (źrodło: Filmweb.pl).

Hm, czego w tym filmie nie ma? W końcu przecież jest groźny lew, dzikie plemię z Kenii, unoszenie się w samolocie z powodu stanu nieważkości, tańce narodowe, a wszystko to na tle obrazków z Francji/Danii/Rosji/Kenii. Dla niektórych widzów taki miszmasz może okazać się ciekawy, dla mnie działał na niekorzyść filmu i zmęczył mnie. To, co zirytowało mnie jednak najbardziej, to nieprawdopodobna wręcz przemiana duchowa głównych bohaterów. Bo tak oto wyrafinowana i złośliwa Isabelle w ciągu jednej nocy staje się miła i życzliwa, a upierdliwy Jean-Yves zmienia się w całkiem normalnego gościa. Tak, wiem, że to tylko film, ale jednak nie krzywdźmy głównych bohaterów, bo oglądając Wyszłam za mąż, zaraz wracam naprawdę ma się wrażenie, jakby przeszli znienacka lobotomię. W komediach romantycznych najbardziej nienawidzę motywu zakochania się w ciągu jednego dnia (albo w ciągu kilku godzin), a jak można się łatwo domyślić, w tym filmie jest to motywem przewodnim. Wspomniane przy poprzednim filmie słowo „infantylizm” tutaj nabiera nowego znaczenia. I kiedy oglądając zakończenie cieszyłem się, że to już koniec, omal nie dostałem zawału widząc Diane Kruger tańczącą w scenie zamykającej ten film. Rany, po co to? I dlaczego tak znakomita aktorka wzięła udział w tak marnej komedii? No niestety, nie porwało mnie. Pochwalić mogę jedynie muzykę i sceny z samolotu, które podobały mi się tylko z analitycznego punktu widzenia. Nie oglądajcie tego. No chyba, że lubicie takie słodkie historyjki o niczym…

 
Wesele w Sorrento (reż. Susanne Bier, 2012)
Astrid (Molly Blixt Egelind) i Patrick (Sebastian Jessen) planują się pobrać i w związku z tym wielkim wydarzeniem, zapraszają wszystkich swych najbliższych na uroczystość do Włoch. To nie oni są tutaj jednak głównymi bohaterami, a ich rodzice. Matka Astrid, Ida (Trine Dyrholm) poznaje będącego wdowcem ojca Patricka, Philipa (Pierce Brosnan) w bardzo nietypowych okolicznościach. I choć początkowo wydaje się to niemożliwe, pomiędzy tą dwójką rodzi się uczucie…




Z Weselem w Sorrento mam wielki problem, ponieważ w ogóle nie zakwalifikowałbym tego filmu do gatunku komedii romantycznych. Nie dość, że zabawnych scen jest naprawdę niewiele, to mamy tu do czynienia z zupełnie innym poziomem komizmu. Jak dla mnie, to raczej film obyczajowy, który opowiada o poznaniu się dwójki ludzi po przejściach. Bier porusza wiele aktualnych w życiu widzów tematów, jak np. zdrada, życie po chorobie nowotworowej czy przedmałżeńskie obawy odnośnie wspólnej przyszłości. Film ogląda się całkiem przyjemnie, ale niestety jest raczej nudny i po obejrzeniu nie pozostawi po sobie śladu w Waszych głowach. Moją uwagę zwróciło to, że w przeciwieństwie do Wyszłam za mąż, zaraz wracam czy innych tego typu komedii nie jest to typowa historia miłosna o ludziach, którzy nagle się w sobie zakochują albo przechodzą niespodziewane przemiany. To jedna z tych historii, które mogły zdarzyć się naprawdę, w dodatku okraszona pięknymi zdjęciami (ach, te Włochy) i przyzwoitą ścieżką dźwiękową. Nie można się nad tym tytułem pastwić, ale z drugiej strony nie ma też w nim niczego nadzwyczajnego. Mężczyznom nie polecam, kobiety wedle uznania :)

7 komentarzy:

  1. Gratuluję odwagi :) Nie znoszę tego gatunku okropnie, ale czasem zdarza się obejrzeć jak ma się ochotę na coś niewymagającego myślenia. Z tym, że ta charakterystyczna schematyczność woła o pomstę do nieba. Rzadko, które wybijają się ponad przeciętność i są godne polecenia. A Wesele w Sorrento mam na oku od jakiegoś czasu, ale brak czasu i chęci póki co nei pozwala :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Cię doskonale :) A zamiast Wesela w Sorrento, polecam Daję nam rok :)

      Usuń
  2. Ja lubię komedie romantyczne, ale ze smutkiem stwierdzam, że są coraz gorsze. Żadnego z powyższych filmów nie widziałam i nie obejrzę. Jeśli sięgnę pamięcią to ostatnio podobał mi się "Kocha, lubi, szanuje" i chyba troszkę starsze "Oświadczyny po irlandzku". Najlepsze są mimo wszystko klasyki z Meg Ryan lub Hugh Grant'em :D niezawodne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Szlag mnie ostatnio trafił, gdy dowiedziałem się, że Rose Byrne zagra w kolejnej komedii romantycznej ("Tumbledown"). Marnuje tylko swój talent, stać ją na więcej. No ale gdyby nie zagrała w "Daję nam rok" to pewnie nigdy bym go nie obejrzał. A film rzeczywiście niezły, przeczytałem sporo negatywnych opinii na jego temat i spodziewałem się znacznie słabszego filmu. Zakończenie według mnie jest tylko pozornie głupie, w rzeczywistości miało raczej wyśmiać typowy happy end - po seansie widz zaczyna się zastanawiać czy aby na pewno jest to szczęśliwy finał czy może zaczyna się kolejny nieprzemyślany związek i kolejny małżeński kryzys.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nie popatrzyłem na zakończenie w ten sposób, a może to dobry trop, bo to zakończenie naprawdę nie pasowało do całej konwencji. Słuszna uwaga! :)

      Usuń
  4. Ja mam słabość do komedii francuskich, np. Paryż-Manhattan, Przepis na miłość. Moim zdaniem mają w sobie coś unikalnego, subtelnego. Dobrze sprawdzają się w chwilach gorszego samopoczucia i potrafią przywrócić uśmiech na twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Przepisie na miłość słyszę same pochwalne opinie :) Muszę go w końcu obejrzeć! Pozdrawiam.

      Usuń