niedziela, 19 maja 2013

O nieskalanym marzeniu – Wielki Gatsby (reż. Baz Luhrmann, 2013)



Czekałem na ten film od roku. W tym czasie wielokrotnie przesłuchałem cały soundtrack i zapoznałem się z wersją Francisa Forda Coppoli z 1974 roku. Kiedy tylko została ujawniona data polskiej premiery, zakreśliłem ją w kalendarzu czarnym markerem i drukowanymi literami dokonałem krótkiego zapisu o treści „GATSBY!”. Dlaczego tak bardzo czekałem właśnie na ten film? Bo kocham kino przez duże K. Uwielbiam wszystkie role Leonardo DiCaprio, podobnie zresztą jak Carey Mulligan. Co jednak najważniejsze, jestem wielkim fanem stylu Luhrmanna. W ciągu minionego roku jeszcze raz wróciłem do powalających Moulin Rouge! oraz Romeo i Julia, co pozwoliło mi przypomnieć, jak wielkim estetą jest Baz Luhrmann. A mamy tu do czynienia z naprawdę nietypowym estetyzmem, Luhrmann z jednakową uwagą traktuje treść i formę. I właśnie dzięki temu na ekranach mamy szansę zobaczyć prawdziwe audiowizualne mistrzostwo, nie raz ociekające kiczem i tandetą, ale za to szalenie wciągające, pochłaniające i porażające. Kupuję Luhrmanna z jego kiczem w ciemno. I to główny powód, dla którego tak bardzo czekałem na Wielkiego Gatsby’ego. Mimo, że film miałem okazję obejrzeć wczoraj po południu, wciąż jestem oczarowany. Bo Baz Luhrmann po raz kolejny mnie nie zawiódł, on naprawdę umie czarować…

Film jest adaptacją niezwykle popularnej powieści F. Scotta Fitzgeralda. Nowy Jork, lata 20te. Nick Carraway (Tobey Maguire) zamieszkuje w sąsiedztwie niezwykle popularnego bogacza Jaya Gatsby’ego (Leonardo DiCaprio). Owy Gatsby słynie na całą okolicę z organizacji hucznych imprez, na których bawi się cała śmietanka towarzyska Nowego Jorku. Nick jest zaskoczony, kiedy pewnego dnia dostaje zaproszenie na jedną z takich imprez. Co więcej, gospodarz okazuje się być dla niego niezwykle miły i uprzejmy. Z czasem okazuje się, że Jay zamieszkał w NYC tylko po to, aby odnaleźć kuzynkę Nicka, Daisy Buchanan (Carey Mulligan), z którą przed laty łączyło go wielkie uczucie…

Film zasadniczo można podzielić na dwie części. W pierwszej, znacznie krótszej, mamy okazję przekonać się, jak wyglądają imprezy w willi Gatsby’ego. A są one naprawdę wyjątkowe… Panuje na nich całkowity przepych, zewsząd leje się szampan, niemal wszystko jest pokryte błyszczącym brokatem, a niebo rozświetlają zachwycające fajerwerki. Wśród wirujących serpentyn widzowie mają szansę obejrzeć swoistego rodzaju show, kolorową maskaradę. Tłumy rozbawionych celebrytów podskakują zgodnie z hiphopowym rytmem sprawiając wrażenie, jakby każdy z nich był niezwykle ważnym elementem całości, pewnego rodzaju układu choreograficznego. Dominujące srebrno-złote barwy, olśniewające kreacje i błyszcząca z każdego kąta biżuteria naprawdę porażają. Wszystko to składa się na jedną z najlepszych scenografii ostatnich lat! Oczywiście co wrażliwsi zwrócą uwagę, że to tak naprawdę jeden wielki chaos składający się z elementów, które kompletnie do siebie nie pasują. Warto jednak dostrzec cel połączenia współczesnej muzyki elektronicznej ze stylowymi kapelusikami charakterystycznymi dla tamtych lat – Luhrmann stara się połączyć przeszłość ze współczesnością. Tak, jak sam Gatsby, uważa, że przeszłość i przyszłość są dokładnie tym samym. W perspektywie wydarzeń współczesnych, to przesłanie ma naprawdę wielki sens. W końcu czym jest tak naprawdę odbywający się właśnie festiwal filmowy w Cannes (lub inne bankiety czy koktajl-party) organizowany dla rzeszy gwiazd, artystów, celebrytów? Mimo, że czasy i styl się zmieniają, próżność i lekkomyślność ludzi pozostają takie same. W końcu przecież cały czas chodzi o zabawę…

Druga część filmu jest znacznie spokojniejsza. Tempo zupełnie znienacka zwalnia, a wesołe rytmy przechodzą w zmysłowe i melancholijne utwory takich twórców jak Lana del Rey czy Jack White. Rozpoczyna się bowiem piękna historia o niezwykle trudnej miłości. Gatsby podporządkowuje całe  swoje życie temu niesamowitemu uczuciu. To właśnie dla swej ukochanej Daisy wyprawia te huczne przyjęcia mając nadzieję, że w końcu przekroczy ona próg jego domu. Scena ich pierwszego spotkania po latach jest jedną z najlepszych i zarazem najzabawniejszych w całym filmie. Jay zakłada, że po tym spotkaniu już wszystko pójdzie jak z płatka. Obsypuje ją kwiatami, obrzuca drogocennymi tkaninami, oczarowuje stylem swej willi (swego zamku?). Jednocześnie wciąż stara się w niej na nowo rozpalić dawne uczucie. Historia stara jak świat, znana choćby z Lalki Bolesława Prusa. W filmie Luhrmanna zostaje jednak ona przedstawiona w absolutnie wyjątkowy i oryginalny sposób. Wielka w tym zasługa DiCaprio i Mulligan, ale o nich napiszę więcej w kolejnym akapicie. Wiara Gatsby’ego w to, że w końcu będzie ze swą ukochaną, naprawdę poraża. Jakże wymowna staje się scena na molo, kiedy próbuje on uchwycić w dłonie symbolizujące nadzieję zielone migające światełko. Jak mówią, nadzieja umiera ostatnia, co w filmie Luhrmanna zdaje się mieć zarówno dosłowne jak i metaforyczne znaczenie. W przypadku Gatsby’ego nadzieja na wielką miłość okazuje się być tak naprawdę jednym wielkim nieskalanym marzeniem. Ile takich marzeń ma każdy z nas? I choć inni zapewniają nas, że nie mają one najmniejszego sensu, my wciąż, jak mówi pełniący rolę narratora Nick „(…) wyciągniemy ręce, sięgniemy po więcej…”.

To już staje się nudne, ale każdy kolejny film z DiCaprio każe mi twierdzić, że to była jego najlepsza rola. Tak było już w przypadku Infiltracji, Drogi do szczęścia, Wyspy tajemnic, Incepcji, teraz ta myśl znów do mnie powraca. To tylko dowodzi, jak wielki to aktor. W pierwszej części Wielkiego Gatsby’ego Luhrmann bawi się z widzami i celowo przeciąga moment pojawienia się głównego bohatera całego zamieszania. Znakomity zabieg, gdyż scena ukazania uroczo roześmianego Gatsby’ego jest jedyna w swoim rodzaju i może przyprawić nawet o gęsią skórkę. DiCaprio znakomicie sprawdził się w roli charyzmatycznego bogacza, który jako jedyny zdaje się wiedzieć, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Mam wielką nadzieję, że tym razem nie zostanie pominięty w nominacjach do Oscarów… Równie mocno zachwyca Carey Mulligan, która wzorowo wcieliła się w rolę Daisy. Początkowo miałem wiele obaw co do obsadzenia jej właśnie w tej roli, ale na szczęście okazały się one nieuzasadnione. Postać Daisy w wykonaniu Mulligan nabiera zupełnie innego znaczenia. To nie tylko rozkochana w przepychu laleczka, ale przede wszystkim szalenie rozdarta wewnętrznie i bardzo nieszczęśliwa kobieta. Jeśli chodzi o samą Mulligan, bardzo cenię sposób, w jaki dobiera role. Była sobie dziewczyna, Nie opuszczaj mnie, Drive, Wstyd – przecież te wszystkie filmy okazały się wielkimi hitami, a ona w 100% sprawdziła się w każdej z tych ról. Bez wątpienia jednak to Wielki Gatsby sprawi, że będzie o niej naprawdę głośno. Bardzo jej tego zresztą życzę… Nie sposób nie wspomnieć też o Joelu Edgertonie wcielającym się w rolę męża Daisy. Akurat w tym przypadku można śmiało powiedzieć, że była to najlepsza rola w jego karierze! Wielka szkoda, że występujący na pierwszym planie Tobey Maguire nie poraża tak bardzo, jakby się tak oczekiwało. Taka przypadła mu jednak rola, tutaj pierwsze role mieli grać DiCaprio i Mulligan, co zostało osiągnięte.

O Wielkim Gatsbym mógłbym pisać i pisać… Na zupełnie osobną notkę zasługuje bowiem przedstawienie ścieżki dźwiękowej, która w filmie odgrywa naprawdę wielką rolę. Odpowiada za nią bardzo utalentowany Jay Z, który dobrał i na nowo zaaranżował wiele świetnych utworów. Utwór U2 Love is blindness prawdziwego znaczenia nabiera dopiero w wykonaniu Jacka White’a. Zachwyca nowa wersja Crazy in love wykonana przez Emeli Sandé i The Bryan Ferry Orchestra. Na mnie największe wrażenie zrobiły jednak autorskie utwory Lany del Rey i Florence & The Machine. Young&Beautiful w wersji fokstrot to prawdziwe mistrzostwo i jedna z największych przyjemności, jakie dotychczas mogły doświadczyć moje uszy. To właśnie ta genialna muzyka tworzy ten niesamowity klimat. I absolutnie nie można się jej oprzeć, można się tylko wtopić w ten roztańczony tłum…

Polecam, polecam, polecam! I tylko na dużym ekranie, chociaż osobiście odradzam wersję 3d. Wielki Gatsby Was oczaruje, zapewniam.

1 komentarz: