Muszę otwarcie przyznać, że filmy
gangsterskie nigdy nie były moim ulubionym gatunkiem. I, jak zwiastują
wszystkie znaki na niebie i ziemi, w najbliższym czasie się to nie zmieni.
Jako, że przez ostatni tydzień wcale nie pisałem, tym razem biorę na celownik
aż trzy filmy z kilku ostatnich miesięcy. O dwóch z nich było bardzo głośno, o
trzecim nieco mniej, co jest dla mnie niezrozumiałym paradoksem, bo przecież to
o dobrym kinie powinno się mówić/pisać jak najwięcej i jak najczęściej. Co
łączy filmy? Na pewno motyw gangstera, ponadto gwiazdorskie obsady, sceny wyrafinowanych
tortur oraz oparcie historii na faktach. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że czuję
się nieco okradziony z pomysłu na notkę, bo bardzo podobną napisał w niedawnym
czasie twórca Salonu Filmowego MN (ubiegł mnie, skubany!). I choć zgadzam się z
jego słowami w całej rozciągłości (nie pierwszy zresztą raz!), myślę, że uda mi
się zwrócić uwagę na kilka pominiętych przez Niego kwestii.
Gangster Squad. Pogromcy mafii (reż. Ruben Fleischer,
2013)
Film jest luźną ekranizacją książki Gangster squad Paula
Liebermana. Los Angeles, 1949. Mickey Cohen (Sean Penn) to gangster z
prawdziwego zdarzenia. Jest samozwańczym królem miasta, czerpie nielegalne
zyski z prostytucji oraz handlu narkotykami i bronią. Ponadto kontroluje
lokalnych polityków i policjantów, dzięki czemu wciąż może rozwijać swój czarny
biznes. I oto pewnego dnia naprzeciw niego decyduje się stanąć niejaki sierżant
John O’Mara (Josh Brolin), który organizuje niewielki policyjny oddział mający
na celu obalenie jego mafii. W tym dosyć osobliwym składzie znajduje się m.in.
sierżant Jerry Wooters (Ryan Gosling), który chce uwolnić z rąk Cohena piękną
Grace Faraday (Emma Stone). Zapowiada się fascynująca walka…
Niestety, na ciekawej zapowiedzi się kończy, bo film jest
marny. Bardzo marny. Może zacznę od plusów, bo można je wyliczyć na palcach
jednej ręki. Bez wątpienia na pochwałę zasługuje stylowa muzyka Steve’a
Jablonsky’ego – jest bardzo przyzwoita i w połączeniu z wciąż unoszącym się w
powietrzu dymem pozwala odczuć klimat tamtych lat. Pod względem fabularnym
właściwie dopiero od drugiej połowy filmu zaczyna robić się ciekawiej. Na uwagę
zasługuje rola Seana Penna – co prawda granemu przez niego Cohenowi daleko do
Ojca Chrzestnego, ale tutaj staje na wysokości zadania. Bardzo dobrze wciela
się w postać gangstera, chociaż to w sumie nie powinno szczególnie dziwić. W
końcu Penn już nie raz udowodnił, że jest znakomitym aktorem. Miałem mały
problem z zakończeniem, bo choć podobała mi się narracja i obrazy przewijające
się przez ekran, było ono zbyt patetyczne i w ogóle niepasujące do całej
konwencji filmu. Przez nudny wstęp, film okazał się dla mnie za długi. Myślę,
że mógłby on spokojnie trwać 90 minut i nawet by na tym zyskał. Zasmucił mnie
brak jakichkolwiek elementów humorystycznych, komizmu sytuacji, zabawnych
dialogów pomiędzy członkami tytułowego squadu. Przecież ten film aż się prosił
o takie elementy! No i cóż, to pierwszy film, w którym Gosling mi się nie
podobał. Oczywiście był jak zwykle szarmancki i czarujący, ale akurat tę rolę
gogusia ze złotą zapalniczką i stylowym kapeluszem mógł sobie darować.
Najwidoczniej twórcy filmu sądzili, że przyciągnie on do kin płeć piękną.
Niestety, wątek miłosny z Grace (Emma Stone) był po prostu słaby. Po seansie
jestem bardzo, bardzo rozczarowany. W końcu po tak ogromnej reklamie i przy tak
kosmicznej sumie pieniędzy wydanej na produkcję spodziewałem się prawdziwego
hitu. Tymczasem mamy kolejnego gniota bez polotu. Nie polecam, bo w Gangster
squad. Pogromcy mafii nie ma niczego, na co można by zwrócić większą uwagę.
Gangster (reż. John Hillcoat, 2012)
Trzej bracia Bondurant (LaBeouf, Hardy, Clarke) słyną na
całą okolicę z produkcji alkoholu. Mimo, że żyją w czasach prohibicji, wciąż
rozwijają swój biznes i rozszerzają obszar działalności. I choć każdy z nich
jest kompletnie inny i nie raz dochodzi pomiędzy nimi do ostrych wymian zdań (a
nawet i bójek), w kwestii biznesowej cała trójka jest bardzo zgodna. Film
przedstawia historię tych trzech śmiałków w momencie, kiedy z Chicago przybywa
do ich miasteczka agent specjalny Rakes (Guy Pearce), który próbuje ściągnąć z
nich haracz. Jak można się domyśleć, bracia nie dają za wygraną, a to oznacza
walkę…
Gangster Hillcoata nie jest typowym filmem gangsterskim,
nieopatrznie przetłumaczony tytuł (o zgrozo!) może zatem mylić. W kilku
czytanych recenzjach natknąłem się na porównanie historii do ballady i nie mogę
się z tym nie zgodzić. W porównaniu do Gangster squad. Pogromcy mafii tutaj
absolutnie wszystko trzyma się kupy. Genialna narracja, wielowątkowa i
wciągająca fabuła, wreszcie fantastyczne i bardzo charakterystyczne postaci. Twórcy
znakomicie dobrali aktorów do odtwórców ról. Shia LaBeouf i Tom Hardy dają
prawdziwy popis swych aktorskich umiejętności, zwłaszcza ten drugi, który
jednym mruknięciem potrafi powiedzieć więcej niż można się spodziewać. Bardzo
dobrze radzi też sobie Pearce oraz występujące w rolach drugoplanowych Mia
Wasikowska oraz Jessica Chastain. Gangster to film, w którym wszystko zdaje się
być dopracowane do perfekcji. Tutaj absolutnie wszystko ma sens, jedno wynika z
drugiego. I właśnie takie filmy życzyłbym sobie częściej oglądać… Bardzo
polecam.
ps: podobno Gosling miał zagrać w tym filmie, ale nie
udało mi się doczytać, w jakiej roli… w sumie pasowałby zarówno do roli
ciapowatego Jacka jak i krnąbrnego Charliego ;)
Bogowie ulicy (reż. David Ayer, 2012)
Taylor (Jake Gyllenhaal) i Zavala (Michael Pena) to dwaj
młodzi policjanci, którzy patrolują ulice Los Angeles. Film przedstawia realia
ich codziennej pracy oraz trudności, z jakimi mają do czynienia. Podczas jednej
z kontroli podpadają miejscowemu gangowi, który wydaje na nich wyrok śmierci.
Co istotne, film ukazuje nam także życie osobiste tych dwóch postaci, ich
myśli, refleksje, momenty osobistych wygranych i porażek. Bardzo realistyczny.
David Ayer już nie raz udowodnił, że potrafi ukazać
realia policyjnej pracy lepiej niż kto inny (Dzień próby, Policja). Tym razem
wznosi się jednak na prawdziwe wyżyny, bo Bogowie ulicy wbijają w fotel. To nie
jest film trudny, skomplikowany ani nawet kontrowersyjny. Najzwyczajniej w
świecie widzowie mogą się przekonać, jak wygląda codzienna praca policjantów.
Obecność obrazów z miniaturowych kamer HD tylko wzmacnia cały przekaz. Pod tym
względem film zdaje się być nieco podobny do Drogówki Smarzowskiego, który
także wykorzystał pomysł zastosowania telefonów i kamer do nagrań video. To, co
w filmie poraża mnie najbardziej, to ogrom emocji, z jakimi mają do czynienia
główni bohaterowie. Chociaż większość czasu spędzają w policyjnym wozie rozmawiając
o największych głupstwach, to podczas kilkunastominutowych patroli policyjnych muszą
się zmierzyć z wieloma przeciwnościami, w tym przede wszystkim z własnymi
słabościami. To fascynujące, że Ayerowi udało się ukazać tę grupę społeczną w
sposób tak normalny i tak ludzki. Bo właśnie pierwszą myślą, jaka zrodziła mi
się podczas oglądania filmu była ta, że policjanci to przecież normalni ludzie.
Oczywiście w filmie jest też kilka podniosłych i patetycznych scen, ale ich obecność
jest bardzo uzasadniona. Zachwyciło mnie jeszcze to, że w tym wszystkim Ayer
bardzo zwinnie umieścił motyw pięknej i niesamowitej przyjaźni. Bogowie ulicy
to świetny film, do którego na pewno wrócę. Bardzo ubolewam, że przeszedł przez
Polskę bez większego echa i mam nadzieję, że dopiero będzie o nim głośno.
ps: wyczytałem w ciekawostkach, że Jake Gyllenhaal i
Michael Pena przygotowując się do filmu spędzili pięć miesięcy (po 12 h
dziennie!) obserwując codzienną pracę policji; już w pierwszym dniu Gyllenhaal
był świadkiem morderstwa; ponadto, by jeszcze bardziej wczuć się w rolę,
poprosił o porażenie elektrycznym paralizatorem… to się nazywa poświęcenie
zawodowe!
:-D no zestawienie samo przychodzi na myśl, więc po prostu najwyraźniej odbieramy filmy podobnie :-)
OdpowiedzUsuńDla mnie filmy gangsterskie to niezbyt często współczesne produkcje, a jak u Ciebie właśnie z klasykami? Trylogia Ojca Chrzestnego, Chłopcy z Ferajny, Kasyno? Bo dla mnie to są prawidzwe filmy gangsterskie "pełną gębą", współczesne produkcje to zaledwie ich bardzo niewyraźny cień.
Seanowi do roli Dona nawet dalej niż daleko :-) przynajmniej w moim odczuciu zupełnie nie ta klasa. Tak się zastanawiałem nad rolą Seana. Bo ogólnie sobie pomyślałem, nie no facet przesadza, wsadzili mu na twarz latexu ze trzy paczki i jest słaby... ale w sumie w rzeczywistości nie chciałbym go spotkać, bo z rolą bandziora od strony technicznej - jednowymiarowa rola, bezwględnego, brutalnego bandziora to chyba właściwa droga do budowania postaci, ale i tak zwyczajnie mi się ta interpretacja nie podobała. Za bardzo przeszarżowana? Chyba tak. A poza tym jak ogólnikowo bardzo wspomniałem i to co Ty podkreślasz relacje bohaterów są tak mizernie rozpisane, że nie sposób wczuć się w film, zaangażować w opowieść. Zupełnie inaczej niż w Bogoach Ulicy - tutaj jest po prostu "mięso" są prawdziwe relacje, autentyczność, jest to po prostu genialny film pod tym względem. O tych patrolach wspominałem też u siebie, ale do paralizotora już się nie dokopoaem (pytanie, czy to nada poświęcenie, czy już lekka psychoza?) :-) O Gangsterze trudno mi się wypowiedzieć nie oglądałem i mimo rekomendacji chyba jeszcze nie dojrzałem do tego obrazu - jak pojawia się nazwisko LaBeouf - to filmu unikam :-)
Pozdrawiam
Scorsese to jeden z moich ulubionych reżyserów, więc widziałem wiele filmów gangsterskich, w tym wspomniane przez Ciebie Kasyno, Chłopców z Ferajny czy Gangi Nowego Jorku. Chociaż ja chyba bardziej cenię go za klimat, bo jak już pisałem, nie zaliczam się do fanów tego gatunku. Zgadzam się jednak z Tobą, że współczesnym filmom daleko do gangsterskiej klasyki.
OdpowiedzUsuńI tak z ciekawości: nie lubisz LaBeoufa? Czy jakieś uprzedzenia? ;)
nie, żadne uprzedzenia, po prostu słabo gra facet i już sporo klasyków zdążył swoją grą spartaczyć (Indiana, Wall Street) :-)
UsuńCo do LaBeoufa to zgadzam sie,że facet słabo gra i tyle,może filmów z nim nie unikam,ale jak pojawia sie na ekranie to przymykam oczy :).
OdpowiedzUsuńNatomiast co do Seana Penna w Gangster Squad to uważam,że zagrał dobrze...tylko z charakteryzacją troche przesadzili i aktor miał ograniczone pole do mimicznego manewru,a szkoda bo Penn to klasa sama w sobie.
Pozdrawiam
W przypadku obu filmów z Gangsterem w tytule, to diabelnie się zawiodłem. Paradoksalnie nawet bardziej na tym widowiskowym dziele z gwiazdami pokroju Penna. Z trudem przez to przebrnąłem, faktycznie - bardzo marny i nie ma co sobie głowy zawracać. Natomiast film Hillcoata dużo lepszy oczywiście, spokojnie da się go obejrzeć, ale osobiście też się zawiodłem. Po znakomitej "Propozycji" także ze scenariuszem Cave'a liczyłem na znacznie więcej. Ale kto wie, czy może nawet bardziej od samej fabuły, nie drażnił mnie tu LaBeouf, którego po prostu nie trawię:) Tam, gdzie ty widziałeś popis aktorstwa, ja widziałem beztalencie, ale to już kto co woli :D
OdpowiedzUsuńNie jestem fanem LaBeoufa, ale też nic do niego nie mam ;) No nic, są gusta i guściki :)
OdpowiedzUsuń