Kompletnie nie rozumiem motywów swego
postępowania, gdyż ostatnio niemal wciąż samowolnie skazuję się na kino, które
już od pierwszych minut jest mi kompletnie obce. Tak jest też w przypadku
Intruza. Dotychczas, na samą wiadomość, że mam mieć do czynienia z science
fiction, uciekałem gdzie pieprz rośnie. Naprawdę nic nie mogę na to poradzić,
ale najzwyczajniej w świecie nie cierpię historii o robotach, kosmitach i
obcych. Może moja wyobraźnia tego nie ogarnia? A może taka tematyka wydaje mi
się po prostu zbyt infantylna, nieżyciowa? Nie wiem. Na seans Intruza
zdecydowałem się przede wszystkim ze względu „bycia na czasie”. Przeczytałem
kilka recenzji i były ona na tyle różne, że sam postanowiłem sprawdzić, jak
sprawy się mają. No i już wiem. Niestety, tak jak przewidywałem, było fatalnie.
I tu naprawdę nie chodzi o to, że jestem uprzedzony do s-f…
Akcja ma miejsce w nieokreślonej
przyszłości. Ziemię zamieszkują obce istoty – Dusze. Mają one łagodne
usposobienie, z natury są dobre i nie chcą czynić zła. Chcą jednak żyć, w
związku z czym przejmują ciała ludzi i powoli opanowują coraz większe terytoria.
Ostatni mieszkańcy Ziemi ukrywają się przed poszukującymi ich Tropicielami, a
kiedy już dochodzi do starcia, wolą popełnić samobójstwo niż oddać swe ciała
obcym. W filmie poznajemy historię niejakiej Melanie (Saoirse Ronan), której
ciało zostaje przejęte przez żyjącą już jakieś 1000 lat przybyszkę z obcej
planety, Wagabundę (tak, wiem, to imię to kompletna porażka). Mel nie poddaje
się jednak i „psychicznie” nie chce oddać kontroli nad swym ciałem. Wagabunda
próbuje walczyć z Melanie, ale jej się to nie udaje. Kiedy poznaje jej
wspomnienia z przeszłości, między znajdującymi się w tym samym ciele
dziewczętami rodzi się nić porozumienia. Zawierają sojusz i postanawiają
odnaleźć ukrywającego się ukochanego Melanie. A ich tropem podąża demoniczna
Tropicielka (Diane Kruger).
Opis fabuły odpycha, doskonale
zdaję sobie z tego sprawę. Jeśli ktoś jeszcze tego nie wie, film jest adaptacją
pierwszej części nowej trylogii Stephenie Meyer. Książki nie czytałem i na
pewno nie przeczytam. I to nie dlatego, że filozofia Meyer jest mi nie po
drodze, najzwyczajniej w świecie film mnie zniechęcił. Oczywiście trudno
uniknąć w tym przypadku porównań do słynnego Zmierzchu. Znowu mamy do czynienia
z rozdartą wewnętrznie nastolatką, po raz kolejny pojawia się też trójkąt
(czworokąt?) miłosny i cały dramat z nim związany. I o ile Saga Zmierzch okazała
się ostatecznie wielkim gniotem (dwóch ostatnich części do dziś nie
obejrzałem), to jego pierwsza kinowa część była stosunkowo przystępna dla
widza, który wcześniej nie miał do czynienia z prozą Meyer. Intruz mnie nie
porwał, nie zainteresował i na pewno nie sprawił, że z niecierpliwością czekam
na jego kolejne części. Bo, niestety, przed nami jeszcze dwie… Doczytałem się,
że w USA jest to wielki bestseller, ale osobiście nie wróże mu takiego sukcesu,
jak miało to miejsce w przypadku Zmierzchu. Ekranizacja mogła zwiększyć
popularność powieści, jednak moim zdaniem w ostatecznym rozrachunku zadziała
ona na jej niekorzyść. I z pewnością, choć autorka pewnie skrycie o tym
marzyła, nie powstaną fankluby Jareda i Iana (tak jak miało to miejsce z
Edwardem i Jacobem ze Zmierzchu).
Co jeszcze o samym filmie? No
nudny był, nie będę nikogo czarował. Osobiście śmieszą mnie rozważania
egzystencjalne w takiej formie. Choć nieco podobne tematycznie Igrzyska śmierci
i Nie opuszczaj mnie bardzo mnie zainteresowały, a nawet mogę przyznać, iż
oczarowały, w przypadku Intruza jest zupełnie na odwrót, bo właściwie nic mi
tutaj do siebie nie pasuje. Skontrastowanie ultranowoczesnych budynków
Tropicieli z ciemnym wnętrzem Jaskiń, w których ukrywają się ludzie raczej
nikogo nie zainteresuje. W ogóle forma ukazania Tropicieli (ach, ta
nieskazitelna biel ich garniturów!) była raczej kiepskim pomysłem, bo na
przestrzeni ostatnich lat jest to po prostu archaizm. Ukazanie ich pracy w porażających
swą materialnością budynkach nieco kojarzyło mi się z filmami Cronenberga,
który tez lubi emanować na ekranie taką zimną surowością. No i właśnie nie
wiem, jak do tego wszystkiego mają się sceny romantycznych pocałunków w deszczu,
trzymania się za ręce i podniosłych rozmów o egzystencjalizmie. To nie ta
bajka.
Aktorzy też mnie drażnili. O ile dotychczas
tolerowałem cierpiętniczą twarz Saoirse Ronan w Pokucie, Nostalgii anioła czy w
Niepokonanych, tak tutaj nie mogłem na nią patrzeć. Bez wątpienia nie
udźwignęła ciężaru głównej bohaterki (bohaterek?) i uważam, że jej
zaangażowanie do roli Melanie było wielkim błędem. Jej filmowi partnerzy (Jake
Abel, Max Irons) okazali się z kolei okrutnie miałcy. Zero charyzmy! Nie mogę
się przyczepić jedynie do jak zawsze pięknej Diane Kruger, chociaż szczerze
powiedziawszy, mogła ona sobie darować rolę w tym filmie. Na uwagę może zasługiwać
jedynie muzyka, która pasowała do rozpraw nad kwestią życia i śmierci Dusz o
wyglądzie białych włochatych pajączków. Nie chce mi się już nawet rozważać nad
kwestią przetłumaczenia tytułu. Przecież przetłumaczenie oryginalnego tytułu
The Host na Gospodarza znacznie lepiej oddawałoby sens całego filmu. Kompletnie
nie rozumiem zasad, jakimi kierują się tłumacze tytułów. I boję się, czym
następnym razem mnie zaskoczą.
Nie podobało mi się. To jeden z
tych filmów, o których na pewno szybko zapomnę, bo właściwie nic mnie w nim nie
zainteresowało. No ale kto wie, może fani twórczości Meyer będą zachwyceni? Ja
nie polecam.
Filmu oglądać nie chcę i to nie ze względu na to, że jest to sci-fi, które swoją drogą bardzo lubię, a dlatego, że jest to twór na podstawie prozy pani Meyer i wiem czego mogę się po niej spodziewać i jaki jest target jej książek.
OdpowiedzUsuńCo do imienia Wagabunda - tak absurdalnego Twoim zdaniem - to jest ono w jakiś sposób zrozumiałe, gdyż pochodzący z łaciny przymiotnik "vagabundus" oznacza "wedrujący, tułający się", co dość dobrze odpowiada treści i fabule filmu (z tego co udało mi się zrozumieć z kilku recenzji jakie czytałem, bo filmu ani książki oglądać ani czytać nie zamierzam).
A co do tłumaczenia tytułów, to warto by było się zapoznać z tym jaką naprawdę role odgrywają tłumacze w całym tym procesie, a dopiero później wieszać na nich psy ;) Tutaj jest tekst "na dobry początek": http://www.filmweb.pl/news/ARTYKU%C5%81%3A+Polskie+t%C5%82umaczenia+tytu%C5%82%C3%B3w+filmowych-44124 a reszta do odnalezienia samemu :) Napiszę tylko krótko, że w przypadku adaptacji książek, tytuł zawsze musi być taki jak jego pierwowzór literacki. A książka Meyer wyszła w Polsce pod tytułem "Intruz" :/
Pozdrawiam!
Z tego co napisałeś, "vagabundus" rzeczywiście pasuje do głównej bohaterki, ale musisz się ze mną zgodzić, że imię Wagabunda brzmi strasznie ;)
UsuńNatomiast co do tłumaczenia tytułu, nie wiedziałem, że tytuł adaptacji zawsze musi być identyczny jak tytuł książki. Tutaj ciała dali zatem tłumacze książki. A podany przez Ciebie artykuł bardzo dobry, dzięki :)
Pozdrawiam.
No rzeczywiście, samo imię Wagabunda brzmi dość niefortunnie :| ;D Ale nie nasza sprawa. Podejrzewam, że gdyby sam film był lepszy, to i imię by się lepiej podobało ;)
UsuńA co do tych tytułów, to sam ostatnio miałem kilka "ale" do tłumaczenia i sam się tym zainteresowałem.
Ja też się pochyliłam nad tym tytułem. Choć prozy mormonki nie znam, ale jej ekranizacje są równie niestrawne co niedopieczony kurczak. I choć wszyscy mówią, żem masochistka, ja konsekwentnie poddałam próbie swoją cierpliwość.
OdpowiedzUsuńPowiem tak wolałabym stać w ośmiogodzinnym korku w upale i bez klimatyzacji, dać się chłostać w dwudziestostopniowym mrozie lub wytatuować na czole I HATE TWILIGHT niż oglądać ten film w kinie...
Ten obraz, jak i wszystkie poprzedniki, jest pogardą dla inteligencji widza. Niestety. Ale najwyraźniej ma swoich zwolenników :-)
Dziwię się tylko, że Andrew Niccol podjął się takiego "wyzwania".
Oj, szkoda bo jak "Zmierzchu" nie trafie, tak "Intruz" zapowiadał chociaż ciekawą fabułę - a tu guzik :P
OdpowiedzUsuńRonan nie jest najgorszą aktorką, ale jakoś tak nie lubię jej oglądać, sam nie wiem czemu. Może strasznie irytują mnie jej postaci.
OdpowiedzUsuńA tego filmu nie obejrzę, spodziewałem się chłamu (no bo czegóż innego spodziewać się po autorce zmierzchu) i z tego, co piszesz, to wygląda na to, że się nie pomyliłem. Poświęcę ten czas na obejrzenie czegoś bardziej wartościowego :)