niedziela, 28 kwietnia 2013

O efektach ubocznych – Panaceum (reż. Steven Soderbergh, 2013)



Steven Soderbergh, jeden z najbardziej utalentowanych amerykańskich reżyserów, od wielu lat trafia w moje filmowe gusta. Seks, kłamstwa i kasety video, Erin Brockovich, Traffic, Magic Mike – to bez wątpienia cztery jego najbardziej znane dzieła, moim zdaniem wszystkie absolutnie znakomite. Soderbergh w swych obrazach oprócz intrygującej fabuły przemyca zawsze coś jeszcze – kilka życiowych, często bardzo brutalnych prawd. Tak też jest w przypadku Panaceum, które łączy elementy thrillera i dramatu społecznego. To dwa moje ukochane gatunki filmowe, więc z wielką niecierpliwością oczekiwałem na ostatni – jak twierdzi sam zainteresowany – film tego wielkiego reżysera. Z powodu licznych obowiązków było mi go dane zobaczyć dopiero wczoraj, tydzień po polskiej premierze. Cóż mogę rzec, to była ogromna przyjemność. Soderbergh zszedł ze sceny w naprawdę wielkim stylu.

Emily Taylor (Rooney Mara) na własnej skórze doświadczyła słynnego „amerykańskiego snu”. Mając u boku przystojnego i zamożnego Martina (Channing Tatum) mogła spokojnie snuć plany o wspaniałej przyszłości. Niestety, bańka prysła. Wraz z aresztowaniem Martina za przekręty finansowe, jej życie momentalnie się zmienia. Nie radząc sobie ze swą własną psychiką, trafia w końcu pod opiekę niejakiego doktora Banksa (Jude Law), który postanawia jej pomóc. Niestety, przepisane przez niego panaceum niemal wszystkim przyniesie więcej szkody niż pożytku… 

Zoloft, Xanax, Celexa, Prozac – to główni bohaterowie najnowszego filmu Soderbergha. Przemysł leków antydepresyjnych, przyjmowanych przez Amerykanów już właściwie jako suplementy diety, jest obecnie jednym z tych, które generują największe zyski. Nic więc dziwnego, że depresję uznaje się obecnie za najpopularniejszą chorobę naszego wieku, a recepty na antydepresanty są wypisywane już po samym wspomnieniu lekarzowi o tym, że ostatnio gorzej sypiamy. W czasach, kiedy wciąż jesteśmy przez wszystkich oceniani, kiedy żyjemy w ciągłym stresie i pod wielką presją, te kilka kolorowych pigułek wydaje się być zbawieniem. Z dnia na dzień pojawia się uśmiech, dotychczasowe problemy przestają mieć większe znaczenie, a o tym co złe i smutne udaje się w końcu zapomnieć. A wszystko dzięki niej – uwolnionej serotoninie, malutkiej cząsteczce chemicznej, której podwyższone na skutek przyjmowania leków (bądź narkotyków) stężenie wprowadza nas w stan często nawet ekstatyczny. I choć, jak cytuje jedna z bohaterek filmu, „(…) w reklamach ludzie naprawdę po tym zdrowieją”, nie dajmy się zwariować. Nie zapominajmy, business is business. I Soderbergh wie o tym najlepiej, skoro po raz kolejny (po genialnej Erin Brockovich) powraca w swym filmie do motywu korporacji.

Właściwie ciężko o tym filmie napisać cokolwiek, aby nie zdradzać fabuły. Jedno jest pewne – trailer okazał się naprawdę zwodniczy, gdyż mamy do czynienia z zupełnie innym filmem niż można się było spodziewać. Panaceum niebezpiecznie wciąga. Świetny montaż i intrygująca fabuła nie pozwalają na nudę. Ja przynajmniej nie doznałem poczucia straconego czasu czy męcząco dłużącego się filmu. Tutaj wszystko jest zgrabne, nieprzekombinowane, w sam raz. Oczywiście film nie zasługuje na miano ponadczasowego dzieła, ale trzeba przyznać, że jest naprawdę dobry i warto poświęcić mu kilka chwil uwagi. Co ważne, Panaceum do samego końca trzyma w napięciu. Fabuła jest tak zgrabnie prowadzona, że na samym początku nie można przewidzieć, iż w ostatecznym rozrachunku wszystko obróci się o 180ᵒ. Do tego wszystkiego genialna muzyka Thomasa Newmana – no czego chcieć więcej?

A owszem, jest coś jeszcze. Nie zapominajmy, że jednym z najważniejszych elementów filmu jest aktorstwo. Pod tym względem do Panaceum też nie można się przyczepić. Na pierwszym planie króluje słodko naćpana i genialnie mrucząca Rooney Mara. Moim zdaniem zagrała tu znacznie lepiej, niż w Dziewczynie z tatuażem (który to film, notabene, nie przypadł mi do gustu). Jej przeciągłe spojrzenia i wyzierająca z niej każdym porem melancholia sprawiają, że naprawdę jej współczujemy. Partnerujący jej Channing Tatum też radzi sobie całkiem nieźle. Mimo, że tym razem nie ściąga spodni, z pewnością przyciągnie spojrzenie niejednej kobiety. Wśród mężczyzn na znacznie większą uwagę zasługuje jednak Jude Law, który po prostu wzorowo wciela się w rolę psychiatry. Nie pojmuję, dlaczego tak mało dobrego mówi się o tym wielkim aktorze. Moim zdaniem rola w Bliżej (Closer) była najlepszą w jego karierze, ale czy można powiedzieć coś złego o postaciach, w jakie wcielał się w Annie Kareninie, Sherlocku Holmesie, Aviatorze czy Holiday? Na pewno nie. W filmie pojawia się też nieco zapomniana przeze mnie Catherine Zeta-Jones. Przypadła jej tutaj bardzo ciekawa rola, na pewno warto zobaczyć ją w nowej odsłonie.

Nie mogę o Panaceum napisać niczego złego. Od dobrego kina wymagam wciągającej fabuły, odpowiednio dobranej muzyki, nieprzekombinowanego montażu, wzorowego aktorstwa i chociaż jednego przesłania. Tutaj wszystko to dostałem. Bardzo polecam, ruszajcie do kin!   

ps: tylko czemu Panaceum, a nie Efekty Uboczne? ok, miałem się nie czepiać ;)

2 komentarze:

  1. Jakoś mnie nie zachwycał w ostatnim czasie Soderbergh, troszkę za dużo kręcił, a to nie szło w parze z jakością. Sporo gwiazd gra w jego filmach, ale to też nie pomogło chociażby w przypadku takiego Contagion. To też do Panaceum jednak podchodzę dość sceptycznie, ale recenzje są dość przychylne. Z Twojej też wynika, że to kino przynajmniej przyzwoite. Dlatego pewnie się skuszę, ale mimo wszystko raczej nie w kinie.

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie niestety ostatnio Soderbergh też nie zachwyca, ale dziękuję bardzo za recenzję, mocniej zachęciła mnie do obejrzenia, bo czuję, że będzie w moim stylu!
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń