Steven Soderbergh, jeden z
najbardziej utalentowanych amerykańskich reżyserów, od wielu lat trafia w moje
filmowe gusta. Seks, kłamstwa i kasety video, Erin Brockovich, Traffic, Magic
Mike – to bez wątpienia cztery jego najbardziej znane dzieła, moim zdaniem
wszystkie absolutnie znakomite. Soderbergh w swych obrazach oprócz intrygującej
fabuły przemyca zawsze coś jeszcze – kilka życiowych, często bardzo brutalnych
prawd. Tak też jest w przypadku Panaceum, które łączy elementy thrillera i
dramatu społecznego. To dwa moje ukochane gatunki filmowe, więc z wielką niecierpliwością
oczekiwałem na ostatni – jak twierdzi sam zainteresowany – film tego wielkiego
reżysera. Z powodu licznych obowiązków było mi go dane zobaczyć dopiero wczoraj,
tydzień po polskiej premierze. Cóż mogę rzec, to była ogromna przyjemność.
Soderbergh zszedł ze sceny w naprawdę wielkim stylu.
Emily Taylor (Rooney Mara) na
własnej skórze doświadczyła słynnego „amerykańskiego snu”. Mając u boku
przystojnego i zamożnego Martina (Channing Tatum) mogła spokojnie snuć plany o
wspaniałej przyszłości. Niestety, bańka prysła. Wraz z aresztowaniem Martina za
przekręty finansowe, jej życie momentalnie się zmienia. Nie radząc sobie ze swą
własną psychiką, trafia w końcu pod opiekę niejakiego doktora Banksa (Jude Law),
który postanawia jej pomóc. Niestety, przepisane przez niego panaceum niemal
wszystkim przyniesie więcej szkody niż pożytku…
Zoloft, Xanax, Celexa, Prozac –
to główni bohaterowie najnowszego filmu Soderbergha. Przemysł leków
antydepresyjnych, przyjmowanych przez Amerykanów już właściwie jako suplementy
diety, jest obecnie jednym z tych, które generują największe zyski. Nic więc
dziwnego, że depresję uznaje się obecnie za najpopularniejszą chorobę naszego
wieku, a recepty na antydepresanty są wypisywane już po samym wspomnieniu
lekarzowi o tym, że ostatnio gorzej sypiamy. W czasach, kiedy wciąż jesteśmy
przez wszystkich oceniani, kiedy żyjemy w ciągłym stresie i pod wielką presją,
te kilka kolorowych pigułek wydaje się być zbawieniem. Z dnia na dzień pojawia
się uśmiech, dotychczasowe problemy przestają mieć większe znaczenie, a o tym
co złe i smutne udaje się w końcu zapomnieć. A wszystko dzięki niej – uwolnionej
serotoninie, malutkiej cząsteczce chemicznej, której podwyższone na skutek
przyjmowania leków (bądź narkotyków) stężenie wprowadza nas w stan często nawet
ekstatyczny. I choć, jak cytuje jedna z bohaterek filmu, „(…) w reklamach
ludzie naprawdę po tym zdrowieją”, nie dajmy się zwariować. Nie zapominajmy,
business is business. I Soderbergh wie o tym najlepiej, skoro po raz kolejny
(po genialnej Erin Brockovich) powraca w swym filmie do motywu korporacji.
Właściwie ciężko o tym filmie
napisać cokolwiek, aby nie zdradzać fabuły. Jedno jest pewne – trailer okazał
się naprawdę zwodniczy, gdyż mamy do czynienia z zupełnie innym filmem niż
można się było spodziewać. Panaceum niebezpiecznie wciąga. Świetny montaż i
intrygująca fabuła nie pozwalają na nudę. Ja przynajmniej nie doznałem poczucia
straconego czasu czy męcząco dłużącego się filmu. Tutaj wszystko jest zgrabne,
nieprzekombinowane, w sam raz. Oczywiście film nie zasługuje na miano
ponadczasowego dzieła, ale trzeba przyznać, że jest naprawdę dobry i warto
poświęcić mu kilka chwil uwagi. Co ważne, Panaceum do samego końca trzyma w
napięciu. Fabuła jest tak zgrabnie prowadzona, że na samym początku nie można
przewidzieć, iż w ostatecznym rozrachunku wszystko obróci się o 180ᵒ. Do tego wszystkiego
genialna muzyka Thomasa Newmana – no czego chcieć więcej?
A owszem, jest coś jeszcze. Nie zapominajmy,
że jednym z najważniejszych elementów filmu jest aktorstwo. Pod tym względem do
Panaceum też nie można się przyczepić. Na pierwszym planie króluje słodko naćpana i genialnie mrucząca Rooney Mara. Moim zdaniem zagrała tu znacznie
lepiej, niż w Dziewczynie z tatuażem (który to film, notabene, nie przypadł mi
do gustu). Jej przeciągłe spojrzenia i wyzierająca z niej każdym porem
melancholia sprawiają, że naprawdę jej współczujemy. Partnerujący jej Channing
Tatum też radzi sobie całkiem nieźle. Mimo, że tym razem nie ściąga spodni, z
pewnością przyciągnie spojrzenie niejednej kobiety. Wśród mężczyzn na znacznie większą
uwagę zasługuje jednak Jude Law, który po prostu wzorowo wciela się w rolę
psychiatry. Nie pojmuję, dlaczego tak mało dobrego mówi się o tym wielkim
aktorze. Moim zdaniem rola w Bliżej (Closer) była najlepszą w jego karierze,
ale czy można powiedzieć coś złego o postaciach, w jakie wcielał się w Annie
Kareninie, Sherlocku Holmesie, Aviatorze czy Holiday? Na pewno nie. W filmie
pojawia się też nieco zapomniana przeze mnie Catherine Zeta-Jones. Przypadła
jej tutaj bardzo ciekawa rola, na pewno warto zobaczyć ją w nowej odsłonie.
Nie mogę o Panaceum napisać niczego
złego. Od dobrego kina wymagam wciągającej fabuły, odpowiednio dobranej muzyki,
nieprzekombinowanego montażu, wzorowego aktorstwa i chociaż jednego przesłania.
Tutaj wszystko to dostałem. Bardzo polecam, ruszajcie do kin!
ps: tylko czemu Panaceum, a nie
Efekty Uboczne? ok, miałem się nie czepiać ;)
Jakoś mnie nie zachwycał w ostatnim czasie Soderbergh, troszkę za dużo kręcił, a to nie szło w parze z jakością. Sporo gwiazd gra w jego filmach, ale to też nie pomogło chociażby w przypadku takiego Contagion. To też do Panaceum jednak podchodzę dość sceptycznie, ale recenzje są dość przychylne. Z Twojej też wynika, że to kino przynajmniej przyzwoite. Dlatego pewnie się skuszę, ale mimo wszystko raczej nie w kinie.
OdpowiedzUsuńmnie niestety ostatnio Soderbergh też nie zachwyca, ale dziękuję bardzo za recenzję, mocniej zachęciła mnie do obejrzenia, bo czuję, że będzie w moim stylu!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!